- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ][Pierwodruk: „Teksty” 1978 nr 5, tekst za wyd.: J. Sławiński, Prace wybrane, t. II, Kraków 2000.]
Janusz Sławiński
Zwłoki metodologiczne
Już tylko „szarym ludziom" wypada dziś tłumaczyć, że zadaniem metodologii w naukach humanistycznych jest obsługa badań przedmiotowych - historycznych i teoretycznych. Powiadamy im:
„Ciekawi Was zapewne, mili słuchacze, czym to właściwie zajmujemy się w naszych pracowniach, salach wykładowych i gabinetach. Otóż usiłujemy przede wszystkim opisywać, porządkować i wyjaśnić pewne dane faktyczne, które -jak sądzimy - na to zasługują; następnie roztrząsamy i systematyzujemy problemy nasuwające się w związku z charakterem i ukrytymi właściwościami owych danych; nasze przedsięwzięcia - i w jednym, i w drugim zakresie - byłyby jednak z pewnością niazadowalające, gdybyśmy nie wkładali nieustannego wysiłku w obmyślanie stosownych chwytów i metod, dzięki którym dane mogą zespalać się w przedmiotową wiedzę naukową, a problemy w zasadne teorie. Jeśli ktokolwiek żywiłby wątpliwość co do znaczenia tej trzeciej płaszczyzny naszych prac, łatwo je rozproszyć odwołaniem do powszednich doświadczeń. Wiadomo, że im bardziej skomplikowaną czynność macie do wykonania, tym silniejsza będzie wasza zależność od użytkowanych narzędzi - od ich dostępności, funkcjonalności, niezawodności. Ktoś, kto wykonuje systematycznie działania danego rodzaju (sprząta, gotuje czy reperuje maszyny do pisania), część swojego codziennego trudu przeznacza na zajmowanie się potrzebnymi narzędziami. Nie wystarczy, że zgromadzi ich niezbędny zestaw; musi przecież przechowywać je w odpowiednich warunkach, konserwować, a często nawet ulepszać. I tylko pozornie jest to wysiłek marginesowy w stosunku do głównej roboty; w istocie decyduje w znacznej mierze o jej efektywności. Nie inaczej wygląda sytuacja badacza. I on powinien z należytą troską odnosić się do instrumentów swojej pracy - utrzymywać je w stanie należytej sprawności. Sprzęt badawczy będący w użyciu danej dyscypliny - systemy terminologiczne, założenia klasyfikacji i typologii obiektów, metody wnioskowań, sposoby budowania generalizacji, techniki analizy i interpretacji - wymaga ciągłych przeglądów, kontroli i zabiegów renowacyjnych. Taka krytyczna refleksja nad instrumentarium to metodologiczny komponent naszych poczynań. Uprawiamy ją zawsze z myślą o pożytkach płynących stąd dla badań podstawowych: usprawnione narzędzie ma nam przybliżyć i uwyraźnić ich przedmiot".
Tego rodzaju tłumaczenia monotonnie powtarzają się od czasów pozytywizmu, choć oczywiście występowały już w bardzo rozmaitych przebraniach słownych. Dziś jednak nawet „szarzy ludzie" (owi mityczni konsumenci produkcji naukowohumanistycznej) zaczynają odnosić się do nich z rezerwą i powątpiewaniem. Nie trzeba bowiem specjalnego wtajemniczenia, by spostrzec, że są drastycznie nieadekwatne wobec praktyk współczesnej humanistyki. W jakiejś mierze stanowią bez wątpienia wyraz fałszywej świadomości badaczy, przywiązanej trwale do czegoś, co już nie istnieje (jeśli kiedykolwiek istniało), i skutecznie izolującej od tego, co faktyczne. Jednakże tłumaczenia takie wychodzą również od ludzi zdających sobie w pełni sprawę z ich nieadekwatności, nie poczuwających się do żadnych zobowiązań wobec dziedzictwa pozytywistycznego. Dlaczego więc i ci uciekają się do nich? Co tym ostrowidzom nie pozwala spojrzeć prawdzie w oczy? Zauważyć jednak wypada, że różne to sprawy: spojrzeć prawdzie w oczy i prawdę tę wysłowić (komuś). „Wiem, że P, ale wolę mówić A" - tak powiadamy (sobie), gdy jakieś względy taktyczne nakazują nam wprowadzić kogoś w błąd lub odwrócić jego uwagę od tego, co istotne. Znamy prawdę, ale uważamy, że jej wypowiedzenie może okazać się dla nas kłopotliwe: podważy zaufanie, jakim się cieszymy, wywoła słowa krytyki, narazi na śmieszność (co o nas powiedzą na mieście?). Otóż tłumaczenia w rodzaju wyżej przytoczonego mają dziś w znacznym stopniu sens taktyczny. Są adresowane do tzw. szerszej publiczności, a nie do współproducentów wiedzy. Czy prawda, którą zakrywają, jest rzeczywiście czymś aż tak wstydliwym? A wygląda ona mniej więcej tak:
1. Jesteśmy dziś świadkami żywo rozwijającego się procesu emancypacji zainteresowań metodologicznych w obrębie różnych dyscyplin humanistyki. (Przykładem, który mam -tu i dalej - na uwadze, są doświadczenia nauki o literaturze; myślę jednak, że poczynione w związku z nimi obserwacje można zasadnie uogólnić.) Rozważania nad językiem badawczym coraz częściej uniezależniają się od potrzeb wiedzy przedmiotowej. Motywację do ich podejmowania stwarza teraz nie tyle chęć pomnażania zasobu tej wiedzy, uświadamiana konieczność rozwiązania problemów nie dających się rozstrzygnąć w językach zastanych lub wyjaśnienia faktów uprzednio nie uwzględnianych, co przede wszystkim trudna do zwalczenia żądza wypowiadania się na temat narzędzi i procedur - jakie są, jakie być powinny, jakie można by sobie wyobrazić. Owe narzędzia i procedury są dziś w mniejszym stopniu interesujące ze względu na ich ewentualną użyteczność badawczą, bardziej zaś jako obiekt możliwych eksplikacji, komentarzy i dopowiedzeń. Nie to, że są zdolne coś opisywać lub wyjaśniać, budzi głównie ciekawość, lecz to, w jakiej mierze same mogą być dalej objaśniane. Tym bardziej przykuwają uwagę, im więcej da się o nich powiedzieć. Refleksja nad instrumentem badawczym nie jest tedy początkiem ruchu przybliżania się do przedmiotu; inicjuje ruch oddalania się od niego: otwiera łańcuch wypowiedzi, które aktualizują kolejno coraz wyższe stopnie semantyczne języka. Od modelu droga wiedzie więc nie ku interpretacji zjawisk, lecz do metamodelu, który z kolei implikuje rozważania o sposobach konstruowania metamodeli; nie wystarczy zbudować teorii, gdyż natychmiast domaga się ona wsparcia przez mocniejszą metateorię, ta zaś wymagać będzie niechybnie rozwinięć - na wyższym poziomie; technika analizy sprawdzać się ma nie tyle w fortunnych zastosowaniach, co przede wszystkim w bogatych i wielostronnych dociekaniach na temat jej wewnętrznej logiki, optymalnych warunków Stosowalności, dających się przewidywać pożytków, jakie przyniesie dyscyplinom innym niż macierzysta, i tak dalej.
Proces spiętrzania się wypowiedzi o narzędziach i procedurach nie ma - teoretycznie rzecz biorąc - kresu. Może rozwijać się w nieskończoność. W ten sposób metodologia zaczyna żyć własnym życiem: nie musi specjalnie liczyć się ze swoim przedmiotowym zakorzenieniem - sama generuje własną problematykę, i jest to wystarczająco duży wysiłek. Już nie obsługa badań stanowi rację jej bytu, lecz przede wszystkim - samoobsługa.
2. Wzmożone zainteresowanie dla spraw metodologii nie wiąże się bynajmniej z jakimś szczególnym przywiązaniem do tych języków badawczych, które podpadają pod metodologiczną refleksję. Przeciwnie; uderza brak wierności wobec tego, co zdołało zaciekawić lub nawet wywołać fascynację. Miłości są intensywne, ale nie trwają długo. Nasz stosunek do faworyzowanych kolejno metod nacechowany jest swoistą nieodpowiedzialnością: entuzjazmujemy się nimi ponad miarę, a następnie w pośpiechu porzucamy, zanim jeszcze ktokolwiek sprawdził ich moce eksplanacyjne. Proces ewolucyjny dzisiejszej humanistyki przypomina (co już zauważono) serię epidemii - szybko się rozprzestrzeniających, ale stosunkowo krótkotrwałych. Jeszcze jedna nie wygasła, a już popędza ją druga (niczym wyprawy krzyżowe u Białoszewskiego). Szybka rotacja nie wyeksploatowanych języków nie pozwala żadnemu z nich bezwzglę...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plslaveofficial.keep.pl