- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Józef Ignacy Krasze w s k i
Ostap Bondarczuk
Po
ś
wiadcz
ą
nam ci, co razem z nami sp
ę
dzili czas prze
ż
yty na Wo
ł
yniu, mi
ę
dzy
Omelnem, Gródkiem, Hubinem a Kisielami,
ż
e
ś
my od 1837 r. do 1858, a
ż
do
urz
ę
dowego podniesienia kwestii emancypacji i nadania w
ł
o
ś
cian, przygotowywali
j
ą
i budzili do rozwi
ą
zania tego zadania ci
ężą
cego na sumieniach naszych,
rozumowi politycznemu k
ł
am zadaj
ą
cego. Wszystkie
ś
rodki do przygotowania umys
ł
ów
by
ł
y dobre, my
ś
my innych nie mieli nad stosunki spo
ł
eczne, niezbyt
ś
wietne, i
pióro to, cz
ę
sto dzia
ł
a
ł
o tylko wywo
ł
uj
ą
c burze. Nie zra
ż
aj
ą
c si
ę
wszak
ż
e
trudno
ś
ciami, szli
ś
my drog
ą
przekona
ń
i obowi
ą
zku - u s q u e a d f i n e m[1].
W latarni czarnoksi
ę
skiej tryumfem dla nas by
ł
o, gdy pobo
ż
ny, zacny ks. Wiktor
O
ż
arowski powiedzia
ł
nam raz: "Wiesz, nad twoim Sawk
ą
p
ł
aka
ł
em".
Po Sawce przyszed
ł
Ostap, Jaryna, a w ko
ń
cu Staredzieje, znane w
Ż
ytomierzu, i
Historia ko
ł
ka w p
ł
ocie. Wszystko to
ś
wiadczy,
ż
e
ś
my cel mieli i zostali mu
wierni, a o ile mogli
ś
my, starali
ś
my si
ę
przy
ł
o
ż
y
ć
do tego, co by
ł
o rozumnym i
obowi
ą
zkowym, szlachetnym zarazem i korzystnym. Ostap Bondarczuk by
ł
razy trzy
drukowany i prze
ł
o
ż
ony na j
ę
zyk niemiecki przez prof. Fritza we Wroc
ł
awiu,
podobno przez kogo
ś
na rosyjski. O tych rosyjskich t
ł
umaczeniach ma
ł
o co wiemy.
Nigdy nas tu nikt nie pyta
ł
o pozwolenie i nie zatroszczy
ł
si
ę
o prawa nasze.
C'etaitdebonneprise. Co na placu, to nieprzyjaciel. Wi
ę
cej o nim i o Jarynie nic
powiedzie
ć
nie umiemy.
J. I. Kraszewski
Dnia 5 grudnia I874 r. Drezno
I
By
ł
o to
ś
wie
ż
o po owym roku kl
ę
sk - roku pami
ę
tnym w dziejach
ś
wiata - 1812[3];
w naszym kraju tak
ż
e na d
ł
ugo zostawi
ł
on
ś
lady po sobie: na ziemi gruzem,
popio
ł
em i mogi
ł
ami, na duszach niejednym zawodem, niejedn
ą
strat
ą
bolesn
ą
. Po
wielkim przesileniu by
ł
a chwilka ciszy, odr
ę
twienia, spoczynku przed nowymi
burzami.
Wojska nowego Aleksandra[4], nowego Cezara[5] przela
ł
y si
ę
w serce pó
ł
nocy i
odp
ł
yn
ęł
y nazad wpó
ł
zmarz
ł
e, wpó
ł
na duszy zrozpaczone; a k
ę
dy przesun
ęł
a si
ę
wojna, gdzie przeszli z or
ęż
em w r
ę
ku ludzie gnani wol
ą
zdobywcy, pozosta
ł
y po
nich drogi jak po burzy lub szara
ń
czy: drogi zgliszcz, szkieletów, mogi
ł
i ruin.
Pustkami smutnymi sta
ł
y wielkie cz
ęś
ci kraju. Wie
ś
niacy odbiegli swoich sadyb,
panowie swych pa
ł
aców; ka
ż
dy si
ę
tuli
ł
pod mury miejskie lub w g
łą
b lasów
szukaj
ą
c bezpiecze
ń
stwa. Niejedna wie
ś
sta
ł
a pustk
ą
lub zgliszczem, niejeden dom
szlachecki
ś
wieci
ł
wybitymi okny, niejedno pole stratowane obozowiskiem
od
ł
ogowa
ł
o nie zasiane.
Straszna to kl
ę
ska wojna! W lat tysi
ą
c, gdy porozumiej
ą
ludzie i godno
ść
sw
ą
oceni
ć
potrafi
ą
, gdy pojm
ą
nareszcie, jak dziwnie zwierz
ę
cym rozwi
ą
zaniem
wszelkiego sporu jest uciekanie si
ę
do si
ł
y pi
ęś
ci, do walki cia
ł
, boje naszych
czasów s
ł
u
ż
y
ć
tylko b
ę
d
ą
poetom za temata do strasznych a niepoj
ę
tych ju
ż
wnukom
i prawnukom obrazów. Niejeden, czytaj
ą
c opisy krwawych bojów ca
ł
ych narodów
przeciw ca
ł
ym narodom, zawo
ł
a w duchu: o! có
ż
to za dzikie, barbarzy
ń
skie by
ł
y
czasy!
I przez Wo
ł
y
ń
nasz ci
ą
gn
ęł
y cz
ęś
ci pot
ęż
nej Napoleona armii, i tu
ś
lady
przechodu pozosta
ł
y po nich.
Spojrzyjmy na t
ę
wiosk
ę
w dolinie, mi
ę
dzy dwoma pagórkami le
żą
c
ą
. Jeden z
wzgórzów okryty d
ę
bowym laskiem, co si
ę
jeszcze nie rozwin
ął
, drugi nagi i
pokrajany w zaros
ł
e ju
ż
traw
ą
skiby, lekko schodz
ą
oba ku zielonej
łą
ce, co si
ę
poz
ł
oci
ł
a kwitn
ą
c
ą ł
otoci
ą
[6]. Ponad rozlan
ą
jeszcze na mnogie ka
ł
u
ż
e rzeczu
ł
k
ą
przechadzaj
ą
si
ę
powa
ż
nie czerwononogie bociany, polatuje czajka piskliwym
odzywaj
ą
c si
ę
g
ł
osem, b
łą
dz
ą
cyranki szukaj
ą
c zakrytego trzcinami
ź
ródliska.
Ponad
łą
k
ą
i rzeczu
ł
k
ą
spuszczaj
ą
si
ę
z przeciwleg
ł
ego, lekko pochylonego
wzgórka p
ł
osy[7] ogrodów wiejskich, poodgradzane plotami od siebie,
gdzieniegdzie ocienione bia
łą
od kwiatu grusz
ą
, star
ą
lub wypróchnia
łą
wierzb
ą
.
Ale ogrody te jeszcze nie skopane, rzadko który okry
ł
si
ę
czarn
ą
odwrócon
ą
darni
ą
, wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
przesz
ł
oroczne zesch
ł
e, pogi
ę
te zas
ł
aniaj
ą
bodiaki[8],
bziki z
ł
amane od
ś
niegu i
ł
odyg kukuruzy lub powywracane kaczany kapusty. Ku
górze stoj
ą
chaty, ka
ż
da przeciw swego ogródka. Chata wo
ł
y
ń
skiego ch
ł
opka warta
jest zastanowienia doprawdy. Nie dziwi
ę
si
ę
ja wcale zasadnej[9], z okr
ą
g
ł
ych
bierwion na mech pobudowanej chacie Poleszuka, pokrytej dranic
ą
na t
ę
gich
podwa
ł
ach, o silnych krokwiach. Tu niewiele sztuki potrzeba by
ł
o na zrobienie
domku, przy dostatku wszystkiego, co ku temu potrzebne. Z troch
ą
starania z
tego
ż
drzewa da
ł
oby si
ę
co
ś
jeszcze porz
ą
dniejszego, a przynajmniej
kszta
ł
tniejszego stworzy
ć
. Ale na Wo
ł
yniu, gdzie cz
ę
sto ca
ł
e wsie rózgi lasu nie
maj
ą
, gdzie o materia
ł
tak trudno, chata wie
ś
niacza równie jest kunsztown
ą
i
ciekaw
ą
jak lepianka w stepie besarabskim[10]. A i tam, to morzem, to Dniestrem,
przyjdzie czasem kawa
ł
drzewa i wi
ę
ksza zamo
ż
no
ść
ludu daje mu
ś
rodek nabycia i
kamie
ń
wsz
ę
dzie prawie zast
ę
puje drzewo. Tu nic z tego. Chata w bezlesiu buduje
si
ę
Bóg wie jak i z czego.
Osobliwsza te
ż
to zaprawd
ę
budowa. Kilka krzywych d
ę
bowych lub osikowych s
ł
upów
podpieraj
ą
j
ą
po bokach. Beleczki, co by ich Poleszuk nie wzi
ął
na krokwie,
beleczki brzozowe, osikowe, chude, krzywe, powyginane s
ł
u
żą
za podstaw
ę
dachu. O
krokwiach nie ma co mówi
ć
: s
ą
to z kory tylko obrane patyki osiczyny, zawieszone
nieforemnie, a tak dalekie od linii prostych,
ż
e dach ca
ł
y, gdy s
ł
oma si
ę
zle
ż
y,
je
ż
y si
ę
pogórkami i doliny.
Ł
atwo te
ż
na nim sta
ć
wodzie deszczowej i pr
ę
dko
bardzo mech, z pocz
ą
tku brunatny, potem
ż
ywej zielono
ś
ci, wie
ń
czy przegni
łą
lepiank
ę
.
Ś
ciany zarzucaj
ą
si
ę
najrozmaitszego drzewa polanami i nie my
ś
le
ć
im
wcale o foremno
ś
ci, ciosa
ć
nie ma z czego, u
ł
o
ż
y
ć
si
ę
krzywe nie da prosto,
cz
ę
sto te
ż
i najcz
ęś
ciej w górze si
ę
wydmie, u do
ł
u wkl
ęś
nie cieniuchna zapora,
ca
łą
rodzin
ę
rozdzielaj
ą
ca od zimowych niepogód i dojmuj
ą
cych wichrów. Zewn
ą
trz
i wewn
ą
trz grubo wylepiona glin
ą
, osmarowana co roku, ogrodzona przyzb
ą
, ziemi
ą
lub gnojem nape
ł
nion
ą
; przeci
ę
ta male
ń
kim okienkiem, nad którym wisi kawa
ł
zwini
ę
tej maty, chatka wie
ś
niacza trwa jednak d
ł
ugie lata; ale jak
ż
e smutna jej
zgrzybia
ł
o
ść
!
Niepr
ę
dko ch
ł
opek pomy
ś
li o nowej, bo mu o ni
ą
wielce trudno. Pleciony kominek
pa
ł
kami ju
ż
tylko, odartymi z chrustu i gliny sterczy nad ni
ą
; dach po
ł
ama
ł
si
ę
,
pozapada
ł
, zazieleni
ł
od mchu i porós
ł
trawami i zbo
ż
em; z jednej strony
pochyli
ł
si
ę
, a
ż
go dr
ą
giem podeprze
ć
musiano, z drugiej zsun
ął
a
ż
na
ś
ciel[11].
Nic to!
Ś
ciany wpad
ł
y g
łę
boko w ziemi
ę
, tak
ż
e okienko siad
ł
o na przyzbie; s
ł
upy
porozchodzi
ł
y si
ę
na ró
ż
ne strony, drzwi ukosem si
ę
otwieraj
ą
, przecie
ż
chata
jeszcze mieszkalna. Nieraz dach runie,
ś
ciana si
ę
wywali, na jedno niby nie
patrz
ą
, drugie podepr
ą
i tak, aby dalej, aby dalej. Ci
ęż
ko bo te
ż
to pobudowa
ć
chat
ę
w bezlesiu. Có
ż
dopiero inne budowle, kiedy taka chata? Gumno korzysta z
plecionego p
ł
otu i jedn
ą ś
cian
ę
oszcz
ę
dzaj
ą
c, ku niemu si
ę
przypar
ł
o, chlewek
korzysta z chaty i do niej si
ę
przytuli
ł
, szopka korzysta z chlewka i tak dalej.
Tote
ż
kiedy iskra wyleci na dach, nie ma ju
ż
ratunku, wszystko p
ł
onie. A gdy
sp
ł
onie, dopiero z musu trzeba pomy
ś
le
ć
o nowym.
Chata, któr
ąś
cie widzieli zgrzybia
łą
ju
ż
i letni
ą
staruszk
ą
, wcale inaczej
wygl
ą
da, gdy nowa, a zw
ł
aszcza kiedy gospodarz ca
ł
a g
ę
b
ą
gospodarzem, kiedy
gospodyni dba
ł
a, a semja[12] du
ż
a. Wylepiona, wybielona, omieciona zdaje si
ę
ukrywa
ć
starannie, z czego si
ę
sk
ł
ada i rzek
ł
by
ś
,
ż
e doprawdy pobudowana z
drzewa, nie z kijów.
Po 1812 r. wie
ś
nasza i jej chaty wcale jednak inaczej wygl
ą
da
ł
y. Na wielkim
po
ł
o
ż
ona trakcie, na wojsk przechodzie, wiedzia
ł
a, czego si
ę
ma spodziewa
ć
, i
wie
ś
niacy po jednemu, po dwu, potem kupami wybrali si
ę
na s
ą
siednie Polesie. Pan
ze swego pa
ł
acu daleko wprzódy ust
ą
pi
ł
.
Wie
ś
, pa
ł
ac, zabudowania, pola smutny teraz przedstawia
ł
y obraz; kilka chat z
brzegów ca
ł
kiem rozebranych stercza
ł
y niewyrwanymi s
ł
upy i rumowiskiem pieców
czarnych. P
ł
oty le
ż
a
ł
y na ziemi, ogrody okrywa
ł
y chwasty i pokrzywy
przesz
ł
oroczne. Niektóre budowy niedogorza
ł
e, ze zwis
ł
ymi dachy, z wy
ł
amanymi
ś
cianami, zgas
ł
e tylko zawiera
ł
y ogniska. Stratowana ziemia
ś
wiadczy
ł
a o koniach
które w pobli
ż
u sta
ł
y. Szcz
ą
tki ko
ś
ci wala
ł
y si
ę
po drodze, krucy obrywali
reszty
ś
cierwa ze szkieletów koni.
G
ł
uche milczenie, przerywane krakaniem ich, panowa
ł
o na wiosce. Ma
ł
o jeszcze
w
ł
o
ś
cian popowracali i z rzadkiej chaty kurzy
ł
o si
ę
, rzadka posta
ć
ludzka
przesuwa
ł
a si
ę
przez szerok
ą
drog
ę ś
rodkiem wsi wij
ą
c
ą
, której cz
ęść
traw
ą
i
burzanami[13] zaros
ł
a.
W ko
ń
cu osady by
ł
dawniej pa
ł
ac pa
ń
ski. Zwa
ł
si
ę
on pa
ł
acem, bo
ć
ten, co w nim
mieszka
ł
, zwa
ł
si
ę
grafem. Byt to budynek pi
ę
trowy,
ż
ó
ł
ty, ze czterema kolumnami
z frontu, z dwiema oficynami po bokach. Ode drogi oddziela
ł
y go sztachety w
murowanych s
ł
upach i brama murowana, wynios
ł
a, z dwoma glinianymi wazony na
wierzchu. Teraz wojna wy
ł
ama
ł
a sztachety, s
ł
upy z tynków opad
ł
y i jedna cz
ęść
bramy run
ęł
a. I pa
ł
ac w nielepszym by
ł
stanie.
Wi
ę
kszej cz
ęś
ci okien brak
ł
o szyb, a nawet ram, niektóre zamyka
ł
y si
ę
okiennicami, inne zabite by
ł
y dylami, inne sta
ł
y otworem dla wróbli i jaskó
ł
ek.
Jedna z oficyn widocznie s
ł
u
ż
y
ć
musia
ł
a za stajni
ę
, bo kupy przez okna
wyrzucanego gnoju dobitnie o tym
ś
wiadczy
ł
y; druga w po
ł
owie pusta, w po
ł
owie
zaj
ę
ta przez rz
ą
dc
ę
, nieco w lepszym by
ł
a stanie.
Na froncie pa
ł
acowym, nie wiem jakim trafem, kula armatnia wybi
ł
a dziur
ę
ponad
samym sp
ł
ukanym herbem dziedzica. Jaskó
ł
ki ulepi
ł
y gniazdo w tej pami
ą
tce wojny.
Zniszczenie cho
ć
im pos
ł
u
ż
y
ł
o na co
ś
.
Wewn
ą
trz smutno wnij
ść
by
ł
o. Dach po
ł
amany przepuszcza
ł
deszcz i taj
ą
cy
ś
nieg,
które strugami brudnej wody p
ł
yn
ęł
y na powybijane i powyrywane posadzki, na
sztukaterie[14] gipsowe, na malowane i mozaikowane[15]
ś
ciany. Pa
ł
ac sam
opowiada
ł
swoj
ą
histori
ę
. W sieniach postrzelane
ś
ciany, ruszona pod
ł
oga, zr
ą
bane
drzwi. W pokojach kupy popio
ł
u i w
ę
gla, krzes
ł
a wala
ł
y si
ę
bez nóg, sto
ł
y le
ż
a
ł
y
na ziemi, kominki czerwonymi, nagimi
ś
wieci
ł
y ceg
ł
ami. W jednej sali kilka
familijnych obrazów posiekanych, pokiereszowanych, postrzelanych, bez nosów, bez
oczu wisia
ł
y nieforemnie lub le
ż
a
ł
y na pod
ł
odze. Wielki bilard, odarty z sukna,
zarzucony by
ł
s
ł
om
ą
; do zielonego sznura, na którym wisia
ł
paj
ą
k[16], uczepiono
postronek, urz
ą
dzony na stryczek i widocznie u
ż
ywany, bo pod nim ka
ł
u
ż
a czarna,
zasch
ł
a dowodzi
ł
a barbarzy
ń
skiego pastwienia nad kim
ś
, mo
ż
e niewinnym. Wsz
ę
dzie
pe
ł
no ko
ś
ci, zdartych papierów, zgas
ł
ych k
ł
aków od naboju, u
ł
amków mebli i
sukien. Na bia
ł
ych
ś
cianach czarnym w
ę
glem zapisali
ż
o
ł
dacy ró
ż
nych narodów
plugastwa szkaradne.
W gabinecie fortepian poci
ę
ty by
ł
szablami, a na posadzce wala
ł
y si
ę
bia
ł
e
klawisze, arfa strzaskana wisia
ł
a na ko
ł
ku, puste ramy obrazów zaci
ą
gn
ął
ju
ż
paj
ą
k pracowity.
W biblioteczce sta
ł
y szafy puste, kilka tylko tomów rozstrz
ę
pionych rozplas
ł
y si
ę
na ziemi, kilka kart wyrwanych biela
ł
y po k
ą
tach, splugawiona rycina ulepi
ł
a si
ę
na
ś
cianie.
I wsz
ę
dzie tak, wsz
ę
dzie. Nie poszanowano kaplicy, nie oszcz
ę
dzono
ś
wi
ę
to
ś
ci. A
ludy, co si
ę
pastwi
ł
y tak nad strzech
ą
nieznanego, nie byli to barbarzy
ń
ce, o!
nie! Przyszli z ucywilizowanego Zachodu. Ale wojna rozbestwia; wojna, ka
żą
c
cz
ł
owiekowi nastawia
ć ż
ycia, pozwala mu wyrzec si
ę
te
ż
wszelkiego uczucia.
Ż
o
ł
nierzowi wolno jest wszystko, bo jutro nie jego, a zapa
ł
si
ę
podobnie podsyca
swawol
ą
.
Krucyfiks kapliczny rozp
ł
atany by
ł
na dwoje i podziurawiony kulami; na o
ł
tarzu
zrobiono
żł
ób, w konfesjonale wala
ł
a si
ę
reszta plewy. W ogrodzie powycinane
najwi
ę
ksze drzewa, zr
ą
bane mosty, zrzucone altany i gdzieniegdzie tylko twarz
bez nosa, r
ę
k
ę
bez palców wyci
ą
ga
ł
z ga
łę
zi i chwastu stary pos
ą
g kamienny.
Sadzawki zielona ple
śń
pokry
ł
a.
W oficynie pana rz
ą
dcy,
ś
wie
ż
o jako tako wyporz
ą
dzonej, par
ę
pokoików zajmowa
ł
pan Mrzozowski, który, jak skoro si
ę
uspokoi
ł
o, ucich
ł
o, porzuciwszy
ż
on
ę
i
dzieci w
Ł
ucku, sam do obowi
ą
zków powróci
ł
.
Móg
ł
jednak wybornie odpocz
ąć
, bo nie by
ł
o ani czego pilnowa
ć
, ani co, ani kim
robi
ć
. Ludzie wprawdzie powracali, ale musieli i
ść
na zarobki, bo w domu nie
by
ł
o co je
ść
, nie by
ł
o czym zasiewa
ć
, nie by
ł
o czym ora
ć
i nie by
ł
o im co da
ć
.
Ani chudoby, ani p
ł
uga, ani ziarna. Ci, co si
ę
zwlekli z ko
ń
mi i wo
ł
ami, musieli
je sprzeda
ć
, aby
ż
y
ć
. Obowi
ą
zki wi
ę
c pana Mrzozowskiego ogranicza
ł
y si
ę
na
wzdychaniu, rozpytywaniu, kurzeniu fajki i przechadzkach po wsi. Ozimina nie
zasiana, a jarzyny[17] nie by
ł
o czym i jak zasia
ć
. Jednak
ż
e trzeba mu odda
ć
sprawiedliwo
ść
,
ż
e o tym my
ś
la
ł
.
Codziennie regularnie Mrzozowski, zapaliwszy fajk
ę
na krótkim cybuszku,
w
ł
o
ż
ywszy czapk
ę
na g
ł
ow
ę
, chodzi
ł
po pa
ł
acu. Zniszczenie panuj
ą
ce tu nie mog
ł
o
mu si
ę
w g
ł
owie pomie
ś
ci
ć
; ci
ą
gn
ął
go ten widok okropno
ś
ci
ą
swoj
ą
. Wszed
ł
szy, w
sieni stawa
ł
, patrza
ł
, ramiony rusza
ł
, kr
ę
ci
ł
g
ł
ow
ą
i tak post
ę
powa
ł
dalej,
wsz
ę
dzie si
ę
zatrzymuj
ą
c i medytuj
ą
c. Obszed
ł
szy ca
ł
y pa
ł
ac najskrupulatniej,
powraca
ł
do swojej izdebki, siada
ł
na kuferku, a maj
ą
c pod dostatkiem po
ł
amanych
krzese
ł
ek raczy
ł
si
ę
obfitym ogniem na kominie.
Medytacj
ę
rz
ą
dcy, codziennie jedne, co dzie
ń
si
ę
powtarzaj
ą
ce, przed
ł
u
ż
a
ł
y si
ę
,
nieco modyfikuj
ą
c[18], do pó
ź
nego wieczora.
Po obiedzie uwarzonym przez star
ą
bab
ę
, niegdy dworsk
ą
gospodyni
ę
, u kominka,
Mrzozowski wychodzi
ł
na wiosk
ę
, na puste
ł
any, rozprawia
ł
z wie
ś
niakami, których
napotyka
ł
, wst
ę
powa
ł
do arendarza Lejby, który ju
ż
obj
ął
w posiadanie
austeri
ą
[19] traktow
ą
[20] i wypiwszy kieliszek wódki, nakiwawszy g
ł
ow
ą
, powraca
ł
siedzie
ć
na pustym kuferku. W dnie
ś
wi
ą
teczne je
ź
dzi
ł
do
ż
ony do
Ł
ucka, lecz w
poniedzia
ł
ek po niedzieli i nazajutrz po
ś
wi
ę
cie powraca
ł
na stanowisko.
Zwyczajnym w
ą
tkiem medytacji pana Mrzozowskiego by
ł
o:
- Jak te
ż
to oni nic nie poszanowali! - i... - Co to graf powie, gdy powróci?
Wprawdzie pisa
ł
pan Mrzozowski do grafa, ale nie otrzymawszy odpowiedzi nie by
ł
pewien, czy list jego doszed
ł
.
Jednego poranku, gdy w
ł
a
ś
nie uko
ń
czy
ł
przegl
ą
d pa
ł
acowych pustek i ju
ż
mia
ł
z
sieni wychodzi
ć
, pos
ł
ysza
ł
rz
ą
dca tr
ą
bk
ę
pocztarsk
ą
, laskanie[21] z bata i
turkot powozu spuszczaj
ą
cego si
ę
w jar ku dworowi. Mrowie po nim przebieg
ł
o.
- Dalipan, kto
ś
jedzie! - rzek
ł
w sobie, a gdy si
ę
przybli
ż
a
ł
o:
- Doprawdy,
ż
e jedzie - powtórzy
ł
.
Tr
ą
bka gra
ł
a coraz to g
ł
o
ś
niej.
- Jak Boga kocham, kto
ś
jedzie! - zawo
ł
a
ł
i wyskoczy
ł
zaczerwieniony.
A w
ł
a
ś
nie w gruzy wtacza
ł
a si
ę ż
ó
ł
ta, bombiasta landara[22], sze
ś
ci
ą
koni
zaprz
ęż
ona, za ni
ą
koczyk[23], za koczykiem bryka.
- Jak
ż
on
ę
i dzieci kocham, to graf! Co ja tu nieszcz
ęś
liwy poczn
ę
? -
ł
ami
ą
c
r
ę
ce przera
ź
liwie zaskowyta
ł
pan rz
ą
dca. Landara zaje
ż
d
ż
a
ł
a przed ganek.
Z okna wysun
ęł
a si
ę
ziewaj
ą
ca g
ł
owa pana grafa z rumianym obliczem, obwis
łą
warg
ą
i siwymi, zaspanymi oczyma.
Spojrza
ł
i zakrzykn
ął
.
Mrzozowski sta
ł
dr
żą
cy, czapk
ę
wzi
ą
wszy pod pach
ę
, skulony, z min
ą
zbiednion
ą
.
- Co to jest? - zawo
ł
a
ł
graf.
Hrabina wychyli
ł
a si
ę
, spojrza
ł
a, zakry
ł
a oczy r
ę
kami i krzykn
ęł
a bole
ś
nie:
- Ach! ach!
- Co tu jest? pustka? - powtórzy
ł
dziedzic.
- Jak zwyczajnie po wojnie - szepn
ął
zginaj
ą
c si
ę
rz
ą
dca.
- Ale to chyba u nas tylko! Nigdzie nic podobnego nie widzia
ł
em.
- Po trakcie, ja
ś
nie wielmo
ż
ny grafie, tak wsz
ę
dzie.
- Wi
ę
c wszystko...
- Wszystko zniszczone - rzek
ł
Mrzozowski.
- A wie
ś
?
- Jak wszystko.
- A ludzie?
- Po
ł
owy z nich nie ma.
- A pola?
- Nie zasiane.
- To ruina, okropna ruina!
- Ruina, ja
ś
nie wielmo
ż
ny panie.
- Nieszcz
ęś
cie!
- Nieszcz
ęś
cie! - powtórzy
ł
z westchnieniem Mrzozowski.
- Có
ż
e
ś
wa
ść
robi
ł
?
- A có
ż
em mia
ł
robi
ć
przeciw wojsku?
- A przecie
ż
prosi
ć
, stara
ć
si
ę
u genera
ł
ów, u starszyzny, skar
ż
y
ć
wreszcie.
- Jeden genera
ł
niemiecki kaza
ł
mnie, upiwszy si
ę
, powiesi
ć
w wielkiej sali;
ledwie mnie oficerowie przez lito
ść
odci
ę
li, Gada
ć
nawet nie dali.
Ż
on
ę
i dzieci
musia
ł
em skry
ć
w mie
ś
cie; sam z niebezpiecze
ń
stwem
ż
ycia dobra ja
ś
nie wielmo
ż
nego
pana pilnowa
ł
em.
- Có
ż
e
ś
wa
ść
upilnowa
ł
?
- A có
ż
? jak ja
ś
nie wielmo
ż
ny graf widzi.
- Pustki?
- Kaza
ł
em okna pozabija
ć
.
- A gospodarstwo?
- Nie ma kim ora
ć
, czym ora
ć
i co sia
ć
.
- Nie siano?
- Nie siano, ja
ś
nie wielmo
ż
ny panie, ale Lejba obiecuje.
- Ale có
ż
to poczniemy? - przerwa
ł
a hrabina - pa
ł
ac w ruinach, pustki, ludzi
nawet nie mamy; mieszka
ć
tu nie podobna. Graf poskroba
ł
si
ę
po czole, Mrzozowski
sta
ł
w milczeniu.
- Gdzie
ż
wa
ść
mieszkasz ? - spyta
ł
.
- W oficynie, dwie izdebki.
- Jecha
ć
do oficyny!
Powozy ruszy
ł
y sprzed ganku i potoczy
ł
y do oficyn. Tu graf i grafini, i ma
ł
a ich
córeczka, Misia, i nia
ń
ki, i s
ł
ugi, i ca
ł
y dwór wysiad
ł
. Ale nie by
ł
o gwaru; na
wszystkich zniszczenie to wielkie uczyni
ł
o wra
ż
enie; szeptano tylko cicho,
pogl
ą
dano, a niektórzy pobiegli do pa
ł
acu.
Ja
ś
nie wielmo
ż
ny graf z
ż
on
ą
poszed
ł
tak
ż
e.
Surowo, smutno przeszed
ł
pokoje milcz
ą
cy, z warg
ą
zaci
ę
t
ą
.
Ż
ona p
ł
aka
ł
a
wieszaj
ą
c si
ę
na jego ramieniu; stawa
ł
a co chwil
ę
i
ł
ama
ł
a r
ę
ce na widok swych
ulubionych sprz
ę
tów zniszczonych, swych pokoi splugawionych przez ha
ł
astr
ę
.
Ludzie id
ą
cy za pa
ń
stwem cicho, jakby przera
ż
eni, wskazywali sobie w milczeniu
to strza
ł
y, to szcz
ą
tki ognisk, to zdarte szmat jakich
ś
ostatki. Mrzozowski z
ty
ł
u st
ą
pa
ł
milcz
ą
cy tak
ż
e.
Przeszed
ł
szy pa
ł
ac ca
ł
y, hrabia wst
ą
pi
ł
na ganek ku ogrodowi wiod
ą
cy. Mrzozowski
czego
ś
si
ę
zarumieni
ł
, ale nikt tego nie postrzeg
ł
.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)