- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]J.I. Kraszewski - Ulana. Powieść poleska
Ulana jest jedną z najdawniejszych powieści, pisaną była w roku 1842, tła i treści dostarczyły do niej lata pobytu na Polesiu. Wioska opisana leżała na drodze, a historia Ulany jest prawdziwą i ów pasek nawet czerwony, który ją kończy. Bohaterem był p. B., młody człowiek podobny do pana Tadeusza, którego historię opowiadano mi głuchą nocą na noclegu wśród lasów polskich. Za owych czasów Polesie było bardzo poetycznym krajem legend i powieści – a tak od niego do świata było daleko! Odbiło się też ono w naówczas pisanych opowiadaniach nie raz jeden i nie w jednej Ulania.
J.I. Kraszewski
Dnia 6 stycznia 1874 roku
Drezno
I
Polesie to kraj cichy i spokojny. Dwóch jednakowych wiosek w tym rejonie nie sposób znaleźć. Wszystkie się czymś różnią między sobą. Choćby gęstością lasu.
Wzgórze jest zajęte przez dwór pański, pod wzgórzem znajduje się jezioro. Jest to jedna z najpiękniejszych wiosek (nazywa się Jezioro) wołyńskiego Polesia. Wieś leży nad brzegiem jeziora, za nim znajduje się dwór. Na wzgórku stoi trzykopulna stara cerkiew. Schodząc ze wzgórza wchodzimy do wsi, na początku widzimy karczmę, naokoło sosnowy las, gdzieś płynie rzeczułka, a ponad tym wszystkim pochmurne niebo. Przez środek wsi biegnie błotnista ulica. Po jej obu stronach znajdują się domostwa. Budynki są brudne, po środku sieni przechadzają się świnie. Brak rzeczy zabytkowych, obrazów itd., żadnego uczucia przywiązanego do przedmiotu. Żyje tu lud dziki, prymitywny, pragnący zaspokoić pierwsze zwierzęce potrzeby. Krótki jest okres dzieciństwa, dzieci szybko porzucają zabawki. Bez porównania przyjemniej jest nad jeziorem, niźli w brudnej, śmierdzącej chacie.
Na wzgórzu jest dom dziedzica. Widać gołębniki, żurawia ze studni, wiatrak, który rzadko się kręci.
Na drugim brzegu jeziora znajduje się mała, stara, czarna cerkiew z krzyżem i dzwonnicą. Tylko w niedzielę jest w niej głośno, ożywa na jakiś czas. Niedaleko znajduje się cmentarz wiejski, widać czarne krzyże powojenne. Największy krzyż należy do Semena Bartnika. Postawił mu go syn (wziął po nim sto bartni, było z czego stawiaćJ).
Ludziom żyje się smutnie, jednak gdy Bóg rodzi – wszystko jest do przetrwania. Najgorzej, gdy połów ryb jest za duży: „kiedy się ryba łowi, żyto się nie rodzi”. Łatwo to wytłumaczyć. Ryby się najlepiej łowi, gdy jest dużo wody, a niskim gruntom Polesia zalewy grożą nieurodzajem.
Dwór jest dla kmiecia symbolem władzy i zwierzchności. Cerkiew to skarbnica nadziei przyszłego żywota. Zostaje jeszcze karczma – miejsce codziennej uciechy. Chłop musi utrzymywać te instytucje, płacić księdzu za nadzieję, panu za opiekę, a arendarzowi za uciechy. W każdej niemalże miejscowości te trzy elementy muszą się znajdować, bo np. wieś bez karczmy jest jak stworzenie bez głowyJ. W karczmie jest miejscem schadzek, wesel, rady. W niej się wszystko zawiązuje i rozwiązuje, kłócą się i biją. Karczma to serce wsi. Cerkiew głowa, a dwór żołądkiem. Ręce i nogi tego ciała to chaty wieśniaków. Szynk należy do Żyda. Składa się z dwóch izb. Do karczmy chodzą wszyscy. Ludzie są strasznie prymitywni.
W dworze mieszka nieżonaty pan – Tadeusz Mroziński. Niedawno wrócił z miasta. „Wszystko złe, jakie kiedy książki przewracając głowę zrobić mogły, na nim zrobiły”. Był sierotą, nauk szlacheckich nie skończył. Sam się dokształcał. Wpadł w nieświadomie błądzące towarzystwo młodych. Przez czytane ksiąg dostał zawrotu poetyckiego. Stał się wielkim dziwakiem. Opisywał to co mu się podobało. Nie dbał o nic, o żadne zasady towarzyskie. Walczył bez rozwagi hamulca z opierającym się światem. W skutek wypadku – próbowano go oszukać, chciano skorzystać z jego prostoty. Cudem uniknął nieszczęścia, jednakże został zhańbiony. Postanowił wieść życie pustelnicze. Przeprowadził się na wieś, chciał tylko czytać, dumać i tak spędzić życie. Nie miał rodziny, krewnych, przyjaciół. Zamieszkał w domu po rodzicach. Mógł mieć lepszy, lecz wybrał ten – chciał mieć żywą pamiątkę tych, którzy go naprawdę kochali. Mieszkał w jednym pokoju, do reszty tylko czasem zaglądał. Następuje opis pokoju matki, ojca. Wszystko wyglądało jakby wczoraj opuszczone. Widzimy wiele insygniów wiary – obraz M.B. Częstochowskiej, otwartą modlitwę loretańską. Tadeusz mieszkał w taki sposób, już od miesiąca czy dwóch. Choć śnił mu się gwar uliczny, turkot powozów, to gdy się budził i słyszał szum jeziora – czuł, że mu tu lepiej było. Miał jednego sługę - Jakuba, który trzymał cały dwór, był milczący i niezgrabny. Tadeusz nie lubił rozmawiać ze służbą. Ubiór jego sprzeciwiał się wszystkim konwencjom w modzie. Strój nie odróżniał go od nikogo, stał się istotą powszechną. Żyje sobie odsunięty od świata, wystarcza mu pies, strzelba i klika ulubionych książek. Dobrze mu samemu w obecności natury. Czasem wzdycha, jakby żałował nieudanej przeszłości, jakby czego jeszcze wymagał od życia, jakby roił nadzieję, do których sam sobie nie chciał się przyznać.
II
Tadeusz obudził się bardzo rano po wczorajszym polowaniu. Wypił herbatę zrobioną przez Jakuba i chodził po izbie rozmyślając o snach, które męczyły go w nocy (tak wyglądał każdy ranek). Śniła mu się przeszłość, ciąży mu na sercu. Odpędza ją jak muchę. Wdział ubiór myśliwski i podążył do lasu. Był piękny wiosenny ranek. Na drodze wiodące do boru zauważył niewiastę, chłopkę, była tak piękna, że nie mógł uwierzyć, iż była wieśniaczką. Podszedł bliżej by spojrzeć, czy była zamężna – okazało się, że była. Zbliżał się coraz bardziej do niej, kobieta się rumieniła. W końcu zapytał ją (po chłopsku) skąd jest, odpowiedział (po Polsku), że z wioski. Zapytał gdzie się nauczyła mówić po polsku, odparła, że tu u państwa w dworze. Nazywa się Ulana, a jej mąż Okseń Honczar (garncarz). Szła do lasu po grzyby. Wielkie wrażenie uczyniła na nim, jej włosy, twarz, ręce! niespotykane u ludzi pracujących. Byłby z nią szczęśliwy nie jeden, ale nawet dziesięciu. Wróciły mu wspomnienia, dawna miłość, w której dziejach nie on sam, nie on jeden był tylko – podobno, aż dwóch na raz szczęśliwych. Spuścił głowę i poszedł w las z myślami.
III
W kilka dni później, gdy wszyscy byli na polu, udał się do chaty garncarza. Walczyło w nim dwóch ludzi, jeden zimny, rosnący, szyderski, drugi nieopatrzny, namiętny i dziecinny. Pokochał żonę garncarza. W nocy nie śniło mu się miasto, ale oczy tajemniczej Ulany, które patrzyły na niego. Zbliżył się do chaty, w której mieszkała garncarzycha. Walczyło w nim wszystko: „Szalony!...po co idziesz? Co myślisz?” Ulana była w domu, postrzegłszy pana zaczerwieniła się, pobladła i osłupiała z podziwienia i przestrachu. Tadeusz nigdy nie chodził po wsi, nigdy w chatach nie bywał. Ona zrozumiała o co chodzi, milcząco czekała co jej powie. „Dajcie mi wody, Ulano – rzekł z cicha Tadeusz przestępując próg”. Powoli pił wodę. Wszyscy są w polu. Jej mąż jej stary. Ona pochodzi z biednej rodziny i musiała za niego wyjść. We wszystkich jej odpowiedziach był jakiś smutek. Tadeusz nie potrafił opuścić tej chaty, wzrok Ulany przykuwał go tegoż miejsca. Jej mąż jest bardzo zazdrosny. Często ją bije, gdy rozmawia z nieznajomymi z dworu. Tadeusz jest oburzony. Przecież to nie jej wina, że jest taka piękna. Rozmawiają o różnicy między miłością dworską a chłopską. Ulana gdy służyła na dworze, wiele się nasłuchała. W miłości dworskiej za miłością idzie choroba i często śmierć. Ulana odwróciła się do kur, on musiał wyjść z chaty. Uczuł jakiś wielki wstyd – serce biło mu dla jednej prostej kobiety, dla wieśniaczki! dla garncarzychy. Tadeusz myślał o nieszczęściu Ulany – ona wie jak może wyglądać miłość, a tymczasem chodzi między piecem a kolebką dziecka w biednej chacie. Wracał do domu i rozmyślał o przyszłości – „Bo każdy człowiek ma trzy życia w sobie: jedno, po którym płacze, drugie w którym żyje i stęka, trzecie, którego się spodziewa; tegoż trzeciego brakło w tej chwili Tadeuszowu i dlatego tak dumał samotnie”. Ta kobieta obrzydziła mu życie, które do teraz wiódł, a które uważał za najszczęśliwsze. Widział piękno natury, które go otaczało, jednak było w jego sercu coś smutnego. Siadł na kamieniu i spoglądał na chatę Ulany. Usłyszał jakiś szelest za sobą. Odwrócił się – była to żona garncarza. Powstał, chciał ją zatrzymać. Biegła z wiadrem wody. Spojrzała, uśmiechnęła się i uciekła. Nie zatrzymywał jej. Wrócił do dworu, nikt nawet na niego nie zważał. Poszedł do swego pokoju.
IV
Myślał o Ulanie jako dworce, której serce jej fałszywe. Bo czemuż by ona miała być inna, czemu miała być wyjątkiem. Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. W sieni zastał Ulanę. Wzięli ją do prania pańskiej bielizny. Mąż ją śledzi, aż do samych drzwi. Zawołał do ekonoma Lisowskiego, by nakazał garncarzowi jechać do Berdyczowa po furmankę. Gdy skończył rozmawiać, Ulany już nie było. Szukał jej. Nigdy w życiu nie zastanawiał się na tym, gdzie i jak co w domu jego się robiło, teraz wszystkie szczegóły przychodziły mu na myśl. Zszedł ku jeziorze i spostrzegł Ulanę. Opowiedział jej, że mąż wyjechał. Myśli o niej. Zdaje mu się, że ją kocha, ale nie po chłopsku, nie po dworsku, lecz po pańsku. Zbliżył się do niej, objął ją w pół i chciał pocałować. Krzyknęła żałośnie po rusku: „a moje dzieci!!”. Tadeusz odpowiedział, że nic im nie zrobi, a jej mąż tym bardziej. „- O! – odpowiedziała smutnie Ulana – ja słyszałam o tym kochaniu, to zawsze się biednie kończy, a moim dzieciom będzie źle (ma ich dwójkę)”. Jeżeli ktoś raz przysięgnie, a obietnicę złamie – zawsze zły koniec. Objął ją gwałtownie i powiedział, że wieczorem przyjdzie do jej chaty. Będzie tam ona, jej dzieci, parobek i jakaś dziewczyna. Nie chciał słuchać jej odpowiedzi. Zawrócił do dworu. Spojrzał jeszcze na nią – widział jak ociera łzy końcem fartucha.
V
Była ciemna noc. Szedł ku jej chacie. Nikt go nie widział. Biły się w nim myśli. Zobaczył ją na progu w białym odzieniu. Kazała mu iść, przysporzy jej biedy. Chciał wejść do chaty, nie pozwoliła mu. Powiedział, że zmusi ją do tego. Miała straszny głos, łkający, oburzony. Odrzekła: „- a cóż mi pan zrobisz? – spytała – Każesz bić? Czyż i tak mnie nie biją? Odbierzesz chleb? I tak go nie wiele, a dzieci małe, w rekruty (służba wojskowo trwała wówczas 25 lat) nie oddasz.” Tadeusz posępnie się zamyślił, jeszcze raz chciał podejść. Kobieta machnęła w ciemności nożem: „- Ostrożnie – rzekła – ja mam nóż”. On osłupiał. „- Myślałeś pan może – mówiła – że dlatego, żem piękna, to już i wiary, i serca nie mam, i Boga nie znam?” Roześmiała się drżącym głosem. Powiedziała mu, że znajdzie sobie inną. Spytał się, czy nie chce jego miłości. Odpowiedziała, że nie dla niej taka miłość. Pomyślał sobie: „Osobliwsza kobieta”. Powiedział dobranoc i poszedł. Pełen wstydu powolnie wlókł się nazad.
VI
Nazajutrz rano pobiegł do lasu. Żałował tego co uczynił. Wstydził się tego. Próbował rozgryźć zagadkę jej postępowania. Myślał sobie, ze boi się męża i wszystko w tym, ale z drugiej strony jakim sposobem bił od niej taki blask, nie była jak inne kobiety. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć.
Był to dzień świąteczny. Szedł przez las z fuzją. Spotkał wielu ludzi wracających z grzybów i jagód. Ciągle czegoś szukał. Rzucał wzrokiem we wszystkie strony. Szukał Ulany. Zapuścił się w knieję, szedł ku mogile. Nikt tam prócz niego nie chodził. Podanie ludu mówiło, że się tam dwóch braci, ścinając sosnę zabili. Miano to miejsce za straszne i zaklęte. Różne bajki powiadano na wieczornicach o tym miejscu. Niektórzy dodawali, że z dwóch braci jeden kochał i żył z żoną brata, a drugi widział to i pozwalał, bo się lękał i żony wiarołomnej, i złego brata. – Bóg ich za to pokarał. Inni powiadali, że sosnę ścinali w niedzielę; inni, że brat zabił brata, a zabójcę przywaliła sosna, ale wszyscy powtarzali, że jest to miejsce straszne i nieszczęśliwe. Doszedł do mogiły, a co się okazało: na jej wierzchu siedziała Ulana. Myślała, że przynajmniej tu jej nie znajdzie. Chciała uciekać, pies rzucił się za nią. Stanęła zlękniona, a Tadeusz spytał się czemu ucieka. Boi się jego. On powiedział, że ani jej bić nie będzie, ani gwałtu żadnego robić nie ma na myśli. Kochałby ją do śmierci. Objął, ją i posadził obok siebie. Ona była tak zamyślona, że prawie zapomniała się bronić, nic nie mówiła, lecz gdy się zbliżył, aby ja pocałować, odsunęła się dopiero i rzuciła wstawać. Powiedział, żeby się go nie bała, pozwoliła tylko popatrzeć na siebie. Był nią oczarowany. Spytał się czy chce go kochać. Ona odpowiedziała, że nie wie. Coś dziwnego się w niej dzieje. Spytała się, czy pan potrafiłby pokochać taką nędzę jak ona. A co z mężem? Spytała się, czy taka miłość nie jest grzechem. Odpowiedział, że nie. Ona się go boi. Nie ma powodu się go bać – kocha ją. Ulana jest pewna, że to kochanie tylko na godzinę, nie na dłużej. Zapewnił ją, że nie. Martwiła się co powiedzą ludzi, jak to będzie wyglądało. Powiedział, żeby była spokojna. Przytulił ją do siebie. Ulana porwała się i pobiegła w las. Zanim Tadeusz się obejrzał – już jej nie było. Nie widział co ma o tym wszystkim myśleć. Gdyby chociaż nie była mężatką. „- co ma być, niech będzie. Jam oszalał!” Mówiąc to rzucił gałąź na mogiłę – jak to było w zwyczaju i powoli szedł w stronę domu.
VII
Nie mógł pojąć, co się z nim stało. Widział wewnętrzną odmianę, a gdy szukał przyczyny – nie mógł uwierzyć. Myślał o Ulanie. Już nie rozpamiętywał przeszłości – interesowało go „jutro”. Marzył o niej i o szczęściu, jakie miało przyjść dla niego. Nie próbował wyrwać się z tego uczucia, przytłumić je np. wyjazdem. Tadeusz, dawniej zagorzały myśliwy, bo myślistwo było jego jedynym zatrudnieniem i rozrywką, teraz bał się odejść od domu, żeby nie stracić z oczów Ulany, która często zabiegała do dworu. Unikała go. Chciał ją wyrwać z niedoli bycia garncarzychą. Uwolnić od ciężkich obowiązków. Kobiety na wsi nie mają lekko, czasu na własność prawie nie posiadają. Ciągle dom, dzieci, bydło itd.
W końcu ludzie zauważyli zmiany zachodzące w Tadeuszu, widziano go rozprawiającego z Ulaną. Pierwszy głową kiwnął ojciec Ulany – stary Lewko, gdy popatrzył, jak pan za nią wiódł wzrokiem upartym. Poszedł do chaty i zaczął zastanawiać się, co z tym począć. Poszedł do karczmy. Po drodze spotkał ojca garncarza – Ułasa, który mieszka w chacie swego syna. Weszli do szynku, gdzie Lewko począł wypytywać o Ulanę. Czy chodzi do dworu, czy był u nich pan, itd. Tamten nie uwierzył w podejrzenia ojca Ulany. Popili trochę, zasnęli, a po kilku godzinach poszli do chat. Ojciec Oksena spotkał Ulanę przy wyjściu z domostwa. Powiedziała, że idzie do ekonomowej. Oczywiście – kłamała, szła do Tadeusza. Często już to czyniła. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zapominała o mężu, dzieciach, izbach. Siadywali, rozmawiali, byli szczęśliwi: „Szczęście to było, choć za nim świeciły burze, choć w nim były łzy i niepokój, i poniżenie”. On musiał się zniżać, ona wysoko wspinać. Tadeusz przy niej zapominał o przeszłości, nic go nie interesowało, jego rozum nie funkcjonował. „Tak płynęły dnie, noce, wieczory, tygodnie i już wieść o tym coraz się stawała na wsi głośniejszą. Pan o tym nie wiedział. A Ulana? Już o to nie dbała. Ona go kochała.”
VIII
Po kilku tygodniach wrócił Oksen. Ojcowie zastanawiali się, czy coś mu powiedzieć. Na razie milczeli. Przyjazd męża obudził w Ulania zgryzoty, przestraszył, przerwał słodką już przędzę kilku dni, kilku nocy spędzonych z Tadeuszem. Gdy pomyślała, że to wszystko, to szczęście teraz przestanie istnieć – płakała krwawymi łzami w duszy, bo oczyma nie mogła – wszyscy na nią patrzyli.
Oksen przywitał się z dziećmi, żonie dał chustkę, i poszedł do karczmy z ojcem, teściem i bratem Paulukiem, który najlepiej wiedział o wszystkim i chciał brata jak najprędzej uświadomić. Ulana widziała, jak odchodzą. Wiedziała czym to się skończy. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Już przywykła do pańskich pieszczot, pocałunków, a teraz przyjdzie mąż i zacznie ją łajać, a być może i bić. Mężczyźni dotarli do karczmy. Pierwszy odezwał się Lewko mówiąc, że musie kwartę postawić, bo oni pilnowali jego żony. Z początku Oksen śmiał się, niedowierzał. Mówili mu o spotkaniach, o zmianach, które zaszły w Ulania. Nie umiała już wysiedzieć w domu, ciągle wychodziła. Garncarz był okropnie zły, uderzał ręką o stół. Miał pretensje, że nikt jej nie upilnował, że nie mogli sobie z nią poradzić. Trzeba było natłuc ją tak, aby pół roku w łóżku przeleżała. Ojciec Oksena sprzeciwiał się biciu, nie mają jeszcze stuprocentowych dowodów. Reszta nie chciała go słuchać. Garncarz nie bał się pana. W rekruty go nie odda, a jak coś mu zrobi – skóra w tydzień się zagoi. Wrzasnął, aby szli już do chaty. Już go ręce świerzbią. Tak ją obije, że będzie rok leżała. Pauluk jeszcze dodał: „- jutro, żeby się pan nie dowiedział, powiemy, że z drabiny spadła leząc na dach”. Lewko powiedział, że najlepiej będzie, jak sam ją obije. On jest ojcem, jemu pan nic nie może zrobić. Okseń nie słuchał, chciał już iść do chaty. Zatrzymał go. Zamówili jeszcze jedną kwartę. Ułas tłumaczył synowi, że lepiej złapać Ulanę na czymś innym i za coś innego niby ukarać. Dostali wódkę, zwyczajowo składali sobie życzenia. Lewko opowiedział, jak to kiedyś było z jego żoną. Biegała do jakiegoś furmana. Obił furmana i żonę, która już nigdy na nikogo nie spojrzała. Żonę trzeba krótko trzymać. Mieli się już zabierać, gdy nagle weszła Ulana i powiedziała, że wieczerza już gotowa. Osłupieli. Wyszli. Przodem szedł Oksen ze swoją żoną. Wszystko się w nim gotowało. Zaczął wrzeszczeć, jak to na niego czekała, czy tęskniła, czy miło spędzała czas we dworze. Okładał ją razami, a ona wrzeszczała. Krewni czym prędzej przybiegli i go pochwycili. Takim zachowaniem ściągnie na wszystkich biedę. Zaraz ktoś usłyszy, pan się dowie, i bieda gotowa. Ulana skorzystała z sytuacji i uciekła do siostry. Jeszcze tego brakowało, żeby u siostry była wieczornica. Nie weszła do chaty. Zawołała krewną. Chciała, aby ją schowała przed mężem, jednak pomyliła się. Siostra zazdrościła Ulanie. Również była piękna, męża miała niedołęgę. Często marzyła, by pan ku niej spoglądnął. Baby w izbie zaczęły się domyślać przybycia żony Oksenia. Po jakimś czasie przybyli mężczyźni. Ulana wbiegła na strych. Pytali o żonę garncarza. Jedna stara baba powiedziała, że była, ale już poszła. Mężczyźni ruszyli w dalsze poszukiwania. Pauluk siadł na progu i czatował. Kobiety zaczęły śpiewać jakąś smętną pieśń o utracie wianka i małżeństwie, które pozbawia swobody.
IX
Tymczasem Tadeusz spostrzegł na dziedzińcu przywiezione furmanki. Nie spodziewał się ich tak prędko. Sam nie wiedział, cóż teraz będzie. Siedział na kanapie. Wszystko go męczyło. Wybiegł do ogrodu, później nad jeziora. Próbował sobie wmówić, że wszystko będzie dobrze. Jednakże, coś go męczyło, nie dawało spokoju. Obecność męża była nie do zniesienia. Czyżby teraz miał dzielić się swoim szczęściem? Szedł brzegiem jeziora. Niczego nie widział, niczego nie doznawał, jedna go myślą zajmowała – jedne tylko własne położenie. Te noce, gdy wpatrzeni w siebie rozmawiali – już się skończył. Wrócił mąż i koniec. Nie potrafi bez niej żyć, musi ją mieć, a chłopa pozbyć się. Doszedł do karczmy, słyszał rozmowy, kilka razy dosłyszał własne nazwisko – zbliżył się do okna. Chłopi rozprawiali o ukaraniu Ulany. Wiedział już – wszyscy znają prawdę, nie wiedział co począć. Uczuł niepohamowaną żądzę zemsty. Nie mógł się pozbyć tych myśli. Sam siebie zaskakiwał. Wielka była to półgodzinna męczarnia pod oknem szynku. Wrócił do domu. Usłyszał jeszcze rozmowę ekonoma z Jakubem. Rozmawiali o nim i Ulanie. Już wszyscy wiedzieli. Wpadł zły do przedpokoju. Tamci się zmieszali. Ekonom powiedział Jakubowi, że coś wymyśli, aby panu wrócił humor. Znów gdzieś wyśle Oksenia. Tadeusz pobiegł do swego pokoju, myślał o pozbyciu się męża. Miał tysiące myśli, które dopiero sen uspokoił. Rano wstawszy, przypomniało się wszystko i całe jego położenie wyjaśniło. Światło dzienne hamuje myśli. Noc to matka dziwnych przedsięwzięć, olbrzymich zamiarów. Uczuł swoją siłę i ich słabość. Ulana to jego poddanka. Zaczął rozumować. Kazał przygotować ekwipunek do polowania. Chciał omamić ludzi. Poszedł do lasu, wcale nie myśląc o polowaniu. Jego wczorajsze myśli wracały.
X
Ulana z nastaniem dnia wróciła do chaty. Wszyscy spali. Mówiła sobie, że przecież nic jej się stać nie może. Zabić jej nie zabije. Będzie się bronić. Patrzyła na dzieci – mniej je kocha, niż kiedyś. Już nie jest ich matką. „Sokół” nauczył ją kochać. To szczęście warte było wszystkiego. Może nawet umrzeć. Ciężko żyć po takiej miłości. Mąż się przebudził, chciał ją bić. Ona wzięła kija i postanowiła się bronić. Okseń znów się położył. Wiedział, że ona może go zgubić. Lepiej pomścić się na panu: „dachy słomiane”. Był zdziwiony jej śmiałością. Nie wiedział co ma począć. Zasnął. Obudził go ojciec mówiąc, że musi jechać po żołnierzy. Każdy dostał jakieś zadanie. Muszą odrobić pańszczyznę. Okseń był zdruzgotany. Dopiero wczoraj wrócił, a tu znów trzeba jechać. Żona znów zostanie sama. Nie ma wyjścia, musi jechać. Wziął konie z nikim się nie żegnając. Spotkał po drodze Pauluka z Lewkiem. Szli z siekierami do lasu – nakazano im. Pytali o żonę, czy już wróciła. Okseń wszystko im opowiedział. Nie muszą jej pilnować. Niech robi sobie co chce. Nie jemu wojować z panem, ale przyjdzie czas, że się zemści.
XI
Gdy mąż wyjechał – znów poczuła się swobodna. Była szczęśliwa. Wszyscy wiedzieli o jej tajemnicy, jednakże zapomniała łatwo o wstydzie, o groźbach męża, o przyszłości. Odwaga, którą poczuła tego ranka, nie opuszczała już jej więcej. Śpiewała wesoło krzątając się koło swego gospodarstwa. Myśli jej były gdzie indziej. Dzieci nie budziły w niej macierzyńskiego przywiązania. Patrzyła na nie obojętnie, zimno. W jej sercu gotowała się namiętność, niespotykana wcześniej miłość. Ulana była inna niż reszta jej stanu. Znacznie wykraczała poza jego obręby. Miała większe uczucia i myśli.
Tadeusz prędko powrócił z polowania. Jego myśli były gdzieś indziej. Jeszcze nic nie wiedział o wyjeździe męża swojej ukochanej. Miał jakąś nadzieję, że ją ujrzy. Zszedł do ogrodu, później nad jezioro. Wpatrywał się w rozwijający się przed nim obraz. Podziwiał piękno otaczającego do świata. Widział starą, zrujnowaną kaplicę, w której tyle razy matka modliła się za Tadeusza, tyle razy Tadeusz odmawiał z nią wieczorne pacierze. Ten cichy wieczór, sprawiał, że Tadeusz wracał do przeszłości. Pamiętał wieczory spędzany w tym miejscu, pieszczoty matki, ojcowskie przestrogi, młodzieńcze dumania. „Westchnął. A drugie westchnienie obok niego słyszeć się dało: Ulana pochwyciła go za rękę całując ją”. Nie mogła bez niego wytrzymać, przybiegła. Pytał o męża. Pojechał po żołnierzy. Wczoraj ją wybił (Tadeusza na te słowa aż ścisnęło, łzy napłynęły mu do oczu), ale już o wszystkim zapomniała. Nie interesuje ją co mówią inni. Kocha go bez pamięci. Poszli do ogrodniczej chaty. Tadeusz opowiedział jej, że słyszał rozmowy pod karczmą. Jemu też grozili, ale on się nie boi. Nie wie co teraz poczną. Ulana należy do niego i zdaje się na jego łaskę. Były to chwile nieopisanego szczęścia. Przesiedzieli w altanie do samego rano. Ulana pobiegła do chaty, a Tadeusz wrócił zamyślony do domu. Nie chciałby, aby ona pochodziła z jego sfer. Te kobiety są inne, gonią za mężczyznami, szukają swobody. Ulana jest prostą niewiastą, a mimo to zawładnęła całym jego sercem. Przypomniała mu się dawne historia, kiedy to został zdradzony. Dlaczego trafił teraz na kobietę zamężną? Jakaś fatalność go ściga. Niech się dzieje, co chce. Krew, ogień, łzy. Nie ma życia bez wypadków, wzruszeń i uczuć.
XII
Tydzień minął niepostrzeżenie. Czas wielkie namiętności, zaślepienie, obojętności na wszystko. Trwali w miłości niepojętej, szalonej. Tadeusz nigdy nie spodziewał się, że takie uczucia mogą nim zawładnąć. Jednakże Tadeusz widział już różnice, jakie ich dzielą. Ona nie widziała poza nim otaczającego świata. On również, ale myślał jeszcze o przyszłości. Myśli wyrywały go ze stanu namiętności, zauważał nawet wówczas spracowaną dłoń Ulany. Wieśniaczki kochają rzadko, ale gdy pokochają, są jak kwiaty pełne siły, wdzięku i woni.
Minął tydzień. Miłość Tadeusza słabła. Już coraz częściej i głośniej odzywał się rozum.
Wrócił Okseń. Nie interesowała go żona. O nic nie pytał, traktował ją jak obcą kobietę. Sama się temu dziwiła. Tadeusz przeczuwał zemstę. Chciał go jakoś udobruchać. Gdy spotykali się na ulicy, Okseń zdejmował czapkę i pozdrawiał go serdecznie. Przesiadywał dużo w karczmie, pił i częstował innych. Już nawet Lewko i Ułas nie mówili w jego obecności o Ulanie. Zwracali mu uwagę, że nie zajmuje się gospodarstwem, tylko siedzi ciągle w karczmie. Pewnego dnia wziął siekierkę i powiedział wszystkim, że jedzie do lasu po drewno. Ułas był szczęśliwy, że syn wreszcie zaczął myśleć. Ulana pobiegł do dworu, przez otwarte szklane drzwi wcisnęła się do pokoju pana i siedziała z nim razem patrząc na trzaskający w kominku ogień. Tadeusz czegoś był smutny, spuścił głowę na jej ramię i myślał. Była noc. Usłyszeli za oknem ciche stąpanie. Tadeusz wyjrzał – nikogo nie był. Stał się niespokojny. Po jakimś czasie zasnęli. Nagle zbudzili się, w kominku dawno wygasło, do dnia jeszcze daleko, a mimo to czerwony blask oświecał pokój. Pali się! Drzwi były podparte, Tadeusz wybił je. Wszystko się paliło. Nikt nie przyszedł z pomocą, wszyscy wieśniacy pochowali się. Słudzy i kilku chłopów ratowało, reszta przypatrywała się z dachów. Tadeusz z rozpaczą, z załamanymi rękoma, stał niedaleko od domu i patrzył w milczeniu na ogień niszczący gumna. Dwór był bez dachu, lecz uratowany. Ulana płakała. Tadeusz kazał iść do chaty Oksenia, związać go i przyprowadzić. Tadeusz miał gorączkę. Położył się i zasnął.
XIII
Nazajutrz T. leżał bez zmysłów w okropnej gorączce, u jego drzwi we łzach stała Ulana. Wejść nie śmiała, odejść nie mogła. Ludzie ją popychali, odpędzali. Okseń siedział zakuty w dyby. Przyznał się do winy. Nie chciał uciekać z więzienie. Po tygodniu znaleziono go nieżywego. Snuto domysły, że otruł się zielem jakie przynosiła mu stara Hrypsyna. Jednakże samobójstwo nie mogło być dowiedzione. Lekarz niczego nie stwierdził. Ulana na wiadomość o śmierci męża – nawet się nie wzruszyła. Tadeusz nie wiedział, że on zmarł, gdy usłyszał dzwon cerkiewny, spytał się czy dziś święto. Ulana odpowiedziała, że to dzwon pogrzebowy, Okseń nie żyje. Powiedziała to tak spokojnie, że pierwszy raz go przestraszyła swoją namiętnością, swym przywiązaniem. Pierwszy raz nie chciał tej niepojętej miłości. Sumienie zawołało do niego: „-Tyś go zabił!”. Ujrzał żałobników, czarny krzyż, wóz ciągnący trumnę na mogiłki. Ulana również patrzyła, lecz nie zapłakała. Była ciągle wpatrzona w Tadeusza. Zerwał się z krzesła, chciał biec do pokoju, upadł. Słudzy zanieśli go na łóżko i znów opanowała go gorączka, straszniejsza niż przedtem. Odpychał Ulanę. Obwiniał się za śmierć Oksenia. Widział wszędzie krew, chciał ją myć. To znów gasić pożar. Widział ciągle jakieś mary. Mówił do siebie, że jest niewinny, że mąż Ulany sam się zabił, a chciał przecież zabić Tadeusza. Wołał o ratunek do matki i ojca. Ulana klęczał u jego łoża i płakała; ona dopiero teraz pojęła swój występek przez jego zgryzoty. Zrywała się od łóżka, chciała śmierci, ale słyszała głos Tadeusza, który chwytał ją za serce i ciągnął z powrotem. W końcu gorączka minęła i wracał do świadomości. Obecność Ulany uważał za naturalną. Służyła mu i nie opuszczała go na chwilę. To już nie była tamta kobieta, którą spotkał w lesie. Nie było już w niej blasku, tylko w wejrzeniu jeszcze smutnym, ale głębokim pełnym wyrazu zachowała się pamiątka dawnej piękności. Ani z nią, ani z nim innym o przeszłości nie rozmawiał. Pamiętał ją, ale odpychał rozmyślnie. Ulana nie pojmowała, aby taka miłość mogła wygasnąć. W jej przypadku namiętność przeszła już w nałóg i obowiązek pokryty tylko szatą namiętności kłamaną. Zmniejszenie czułości ze strony Tadeusza, przypisywała złemu stanowi zdrowotnemu. Była pewna, że tamta miłość jeszcze powróci. Dawne czasy w jej sercu, zaczęły się powoli zacierać. Tadeusz kochał ją jeszcze, ale miłość tę wyrzucał sobie jak zbrodnię i nieraz już myśl, uwolnienia się od niej, przebiegała mu po głowie. Litość nad sobą i nad nią, wstrzymywała go jeszcze. Bez niej i z nią szczęśliwy być nie mógł. Ulanę nic już nie obchodziły dzieci i chata. Całe dnie spędzała przy Tadeuszu. Nie zauważała, ze jego miłość stygnie. Ona była jeszcze nienasycona, chciała dalej tegoż szczęścia co niegdyś. Tadeusz wracał do zdrowia, jednak nic się nie zmieniało, nie stawał się szczęśliwszym.
XIV
Nikt go nie odwiedzał. Gdy przeniósł się na wieś, zerwał kontakty z krewnymi, przyjaciółmi. Z wytwornego młodzieńca stał się smutnym samotnikiem, zwieśniaczał dla Ulany, zardzewiał. Na początku nie żałował swego wyboru, lecz teraz wstyd, zgryzota, sumienie czyniły jego życie co dzień nieszczęśliwszym. Nie miał jednak siły, by wyrwać się z niego. Kochał jeszcze wprawdzie, ale bardzie z przyzwyczajenia, nałogu. Przeszłość zdawała mu się ciężką i smutną. Uciekał od Ulany nad jezioro. Coraz częściej zapuszczał się w dawne wspomnienia, czuł się spodlony we własnych oczach. Pewnego ranka, wyegzaltowany wspomnieniami, które mu się przyśniły, kazał przygotować psy – wyruszy na polowanie. Chciał być sam. On i las. Potrzebował na chwilę uciec. Oderwać się od wszystkiego. Siadł na kamieniu. Nagle usłyszał głos dzwonków. Poznał dawnego przyjaciela – Augusta. Kolega uniwersytecki kazał słudze odprowadzić wóz do dworu, a sam siadł z Tadeuszem na przesmyku. Dla naszego bohatera August był żywym wspomnieniem. Mieszkał dwadzieścia kilometrów od jego wsi – Jeziora. Dowiadywał się o swego przyjaciela Tadeusza. Wiedział o jego miłostkach i skutkach poczynań. Wiele fałszu wmieszało się w historię swego dawnego towarzysza. Długo rozmawiali. Opowiadał mu o Ulanie, o jej sercu, poświęceniach itd. August był pewien, że Tadeusz oszalał. Bardzo się zmienił. Postanowił wyrwać go z tej samotności, odsunąć od Ulany.
Tadeusz oswoił się ze swoim położeniem i nie czuł jego nieprzyzwoitości, ciężaru. August dopiero zaczął mu otwierać oczy. Tadeusz uczuł wstyd, niepokój, podwajający się smutek, do którego już był usposobiony.
Poszli do domu. Ulana niespokojnie wyglądała przez okno, był to pierwszy gość w Jeziorze za jej czasów. Nie wiedziała co ma z sobą począć. Lękała się obcego. Zawsze wybiegała do swego ukochanego, ale teraz nie mogła. Tadeusz zobaczył ją, odwrócił się i zaczerwienił. August rzekł: „- w istocie piękna, ależ tyle po świecie piękniejszych!’. Tadeusz tego nie usłyszał. Cały dzień u nich bawił, ona się nie pokazywała. Tadeusz był zakłopotany. Gdy się ściemniło również nie pojechał – Ulana pierwszy od dawna spędziła sama wieczór. Słyszała ich głosy, śmiechy, ale ich nie rozumiała. August namawiał Tadeusza, aby wyjechał z domu. Żeby tylko spróbował żyć inaczej. Jak nie będzie potrafił – wróci. August jedzie do Warszawy. Chce zabrać ze sobą T. Namawiał go, naglił, prosił. T. martwił się o Ulanę, co z nią będzie. Przyjaciel oświadczył, że będzie czekała. T. pobiegł do jej izdebki i powiedział, że jedzie z przyjaciel do Warszawy. Ona osłupiała, spytała się co z nią. Ona zostanie, będzie panią domu, a on nakaże wszystkim, by jej usługiwano. Płakała, mówiła, że może wrócić do chaty. Tadeusz tego nie chciał, zapewniał, że wróci za tydzień.
Nazajutrz konie były gotowe. Długo się żegnali. Ulana nie wiedziała co się z nią teraz stanie. Ludzie ją zabiją. Tadeusz zapewniał, że wróci. Znów ogarnęło go nieopisane uczucie. Ona wiedziała, że nie wróci już takim samym, jak odjeżdża. „Tadeusz smutny, chmurny usiadł za Augustem, a wzrokiem zegnał biedną Ulanę, a sercem obiecywał sobie powrócić do niej prędko, bardzo prędko, jutro. Nie wiedział, że uczucie, którego doznawał w tej chwili, rozrzucić miał po drodze, zostawić na brzegu samym podroży, rozsypać po trochu z upływającymi chwilami, z doznanymi wrażeniami, z nowymi widoki. A nim przyszedł wieczór, już półuśmiech dawno nie widziany igrał na ustach Tadeusza”. August opowiadał mu różne zabawne historie, zmuszał do zapomnienia o domu. Gdy zobaczył uśmiech na twarzy przyjaciela, uczuł się prawie szczęśliwym.
XV
Ulana została sama ze swoją namiętnością, myślami i smutkiem. Nie umiała się od nich oderwać – płakała. Była w miejscu, gdzie wszystko przypominało jej Tadeusza. Tydzień minął. Wypatrywała go – nie wracał. Nieraz żałowała wszystkiego, życie na wsi nie wydawało jej się takie złe. Nikt jej nie witał, nikt z nią nie rozmawiał. Patrzyli na nią, jak na straconą. Była co dzień smutniejszą. Na próżno wyglądała jego powrotu. Jego nie było! Patrzyła na ludzi przy karczmie, na zabawy, śpiewy. Płakała. Minął drugi tydzień: on nie powrócił. Nie dostała żadnej wiadomości. Myślała o dzieciach i strasznie płakała. Chciała je zobaczyć – przyprowadzono. Patrzyła na nie, jak na sieroty. Już nie była ich matką. Nie wzbudziły w niej żadnych uczuć. Gdy je odprowadzano – nie powiodła za nimi tęsknym wzrokiem. Ciągle miała nadzieję, że on wróci. Przesiadywała całymi dniami przy oknie. Nasłuchiwała turkotu wozu. Chodzi w miejsca, gdzie razem spędzali czas. Nie odchodzi zbyt daleko, chce być pierwszą, która ujrzy Tadeusza. Do kościoła pójść nie może – wstyd jej ludzi i strach, że on nadjedzie, a jej nie będzie. Mijają tygodnie – nie powraca. Czasem jej się zdaje, że jedzie, biegnie do niego, lecz powóz skręca do lasu – to nie był on. Przyszła jesień. Wesoła pora dla wieśniaków – dla niej smutna. Pewnego dnia, przychodzi ekonom Linowski i mówi, że ma wiadomość od pana. Pisze, że prędko powróci, ale z gośćmi. Pisał jeszcze, aby Ulana wyprowadziła się do dworku nad jezioro – bo będzie im ciasno. Płacząc, zbierała swoje rzeczy, aż się Linowskiemu żal jej zrobiło. Przeniosła się do brudnego, opuszczonego, zimnego dworku. Ciągle powtarzała: „Wypędził!”. Straciła resztę nadziei. Tydzień minął w pustym dworku, a go jeszcze nie ma. Bała się, ze jak powróci, nawet na nią nie spojrzy. Nie przeżyłaby tego. Wolała już czekać, choćby do śmierci.
XVI
Pewnego ranka zauważyła znajome konie. Chciała krzyknąć, lecz zabrakło jej głosu. Odsunęły się firanki powozu – to był on. A za nim zwieszona na jego ramieniu wychyliła się druga głowa, głowa młodej, pięknej kobiety. Wybiegła z dworku, upadła na ziemię. „A co się działo w jej duszy? To, co w dzień ostateczny dziać się będzie ze światem naszym, a czego słowa nie opiszą”. Cała służba przywitała swego pana. On bal się spotkać wzroku Ulany. Gdy pierwsza chwila przestrachu minęła. Oprowadził żonę. Była piękna.
We dworze było jasno, wesoło, gwarno; w domku Ulany pusto, ciemno, cicho i smutno. W jej oczach nie było łez. Wyschło ich źródło, zamarzło razem z jeziorem. Nie miała nikogo. On się ożenił. Została wypędzona. Nie potrafi już żyć. Chciała go tylko jeszcze raz zobaczyć. Pobiegła do dworka, zaglądała przez okno. Wszyscy byli weseli. Zobaczyła Tadeusza z żoną. Coś sobie szeptali po cichu. Ulanę zakuło w sercu, nie mogła długo oderwać od niego wzroku. „Żegnała go na zawsze!”. Oderwała się od okna, ściskała w ręku swój czerwony pas. Pędziła ku topolom i znajomej ławce. „Wstąpiła na ławkę i spojrzała jeszcze, i jeszcze zapłakała zakładając węzeł na szyję. Ostatnie chwila życia oblała się łzami. – A! ja go tak kocham, jam dla niego wszystko porzuciła, poświęciła wszystko, a on! a on! […] – Taka miłość tak się skończyć musiała!”. Przeżegnała się zwracając ku cerkwi. Zakreśliła krzyż w stronę dzieci i jeszcze raz spojrzała na dwór. „Za chwilę wiatr szumiał gałęźmi topoli, a na gałęzi zimne ciało Ulany wisiało. Dwie łzy zamarzły na powiekach”.
KONIEC
10
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plslaveofficial.keep.pl