- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BEZ SERCA.
Obrazy naszych czasów
przez
J. I. Kraszewskiego.
Tom III.
XXI.
W villa Eusebia, w saloniku którego wszystkie żaluzye były pozamykane, aby nie dopuścić
wiosennych słońca promieni, bo tu jak we Włoszech, służba miejscowa daleko się ich obawia
więcej niż chłodu, i zbyt starannie nawet w zimie zabezpiecza od gorąca; — na kanapce wciśnięta
w kątek, obwinięta szalem, sparta na białej rączce siedziała Rolina.
Kilka ubiegłych miesięcy, nic jej nie ująwszy piękności, nadały wyraz nowy.
Nie było to już owo zuchwałe dziewcze, gotujące się walczyć z losem, pewne zwycięstwa;
— na czole jej troska zawisła chmurą, w ustach tkwiła gorycz i znużenie. Bladość okrywała śliczne
lice, i oczy tylko, jakby powiększone jeszcze, jaśniejsze, zuchwalsze wyzywająco, dumnie w świat
patrzały. W nich się chroniła ta resztka pewności siebie, którą wyraz ust już stracił. Wej- rzenie
śmiałe sprzeczało się z bolesnem warg skrzywieniem.
Sama postawa jej miała coś w sobie pognębionego, znękanego. Siedziała zmęczona, to na
podłogę spoglądając, to na ściany.
W domu całym cicho było, w suterenach tylko kręciła się żeńska służąca, a na piętrze
niekiedy żywsze kroki wstrząsały sufitem, bo villa nie była zbyt krzepko zbudowaną i lada
silniejszy ruch, lada wiatr nią potrząsał.
Była to jedna z tych budowli wątłych, na spekulacyę wznoszonych, powierzchownością
łudzących, w których zamieszkawszy dopiero czuje się wszystkie ich niedogodności.
Pomimo słońca i ciepła zewnątrz, Rolina w saloniku wstrząsała się przejęta chłodem
zamkniętych pokojów. Z twarzy jej wnosić było można iż odpoczywała po jakiemś przesileniu, po
przebytej walce, dumając o jej następstwach.
Siedziała tak dosyć długo, gdy na wschodach dały się słyszeć kroki żywe, które zmusiły ją
wyprostować się i przybrać postawę poważną, niemal surową.
Drzwi się otwarły, weszła Boehmowa, ale nie ta jaką widzieliśmy w Berlinie i Wiesbadenie,
pokorną, zrezygnowaną, posłuszną, podobna była wiącej do tego czem była za życia pułkownika,
gdy z Roliną wojnę prowadziły.
Otworzyła drzwi salonu śmiało, obejrzała go dokoła i zobaczywszy siedzącą zawołała
głosem poruszonym i gniewnym.
— Rzecz więc skończona, my się z sobą pogodzić nie możemy i żyć nam razem
niepodobna. Pepi dla ciebie coraz nieznośniejszą jest, choć ci ustępuje i unika nawet spotkania, ja
ledwie za pomocnicę kucharki służyć jestem godna, po co się dłużej męczyć? na co ja mam wisieć
tutaj? Ani dla ciebie ani dla nas przyszłości tu niema, czas darmo stracony.
Na kogo tu czekasz! czy jeszcze na tego oszusta amerykanina, wierząc bezczelnym
kłamstwom jego? Po co tu siedzieć i do ostatniego grosza się ekspensować i zgrywać?...
Tego tylko brakowało, ażebyś jeździła do Monaco? a potem co?
— Jestem panią tego co mam i mojej woli panią — dumnie, nie powstając z kanapy odparła
pułkownikówna. — Wać pani mi ani rad dawać, ani mi praw dyktować nie będziesz. Ja tego nie
zniosę!
— Nie myślę też ani radzić, ani nawet prosić — zawołała Boehmowa — bo wiem że się to
wszystko na nic nie przyda. Komu zguba przeznaczona ten zginie... Ale ja nie myślę dla was ani
dziecka gubić, ani siebie.
Rolina rośmiała się naigrawająco, chociaż nie szczerze, bo w gniewie jej była ukrytą,
trwoga.
Oszczędź mi pani tych słodyczy — rzekła — dosyć ich już od niej miałam wżyciu. Jest to
zapłata za to żem Pepi jak siostrę przygarnęła.
— Prawda! wieleśmy ci za to winni wdzięczności — przerwała Balbina i żywo po saloniku
zaczęła się przechadzać, nie patrząc już na Rolinę. Stanęła zdaleka naprzeciw niej.
— Przez pamięć na ojca twojego — zawołała — raz jeszcze się odzywam do ciebie...
Rolino. Jaka przyszłość cię czeka? co tu wysiedzisz? Ten oszust jest poprostu kryminalistą, nigdy
powrócić nie może, a gdyby się zjawił po policyęby posłać potrzeba...
— Nie czekam na niego! — odparła Rolina!
— A, na kogoż i na co?
— To moja rzecz — dumnie zawołała pułkownikówna. — Mam dosyć innych do wyboru, o
los mój się proszę nie troszczyć. Wiem co robię.
— Nie wiesz — przerwała gwałtownie Boehmowa. — Wszystko się już wyczerpało,
wkrótce długów nie będzie czem popłacić. To szaleństwo! Cóż dalej? Chyba...
Rzuciła na nią pogardliwem wejrzeniem Rolina zrozumiała je — zerwała się z siedzenia i
krzyknęła.
— Tego już nadto!
— Głód i próżność popchną, cię do przepaści.
— Jeszcze raz podniosła głos Rolina czerwieniąc się z gniewu — troski o mój los i o cnotę
moją pozbyć się proszę. Gdy zechcę — jutro...
— Nie przeczę, protektorów usłużnych mieć będziesz bez liku... ale męża, którego chciałaś,
nie dostaniesz...
Pułkownikówna padła na kanapę, obwijając się szalem.
— Milczeć! — krzyknęła.
Boehmowa jakby nie słysząc tego, cała w myślach, ruszyła ramionami.
— Wolę na to co tu czeka nie patrzeć. Ja i Pepi jedziemy.
— Szczęśliwej drogi?
— Zostaniesz samą.
— Towarzystwo znajdę.
— Baronowę!
— Ani słowa przeciw niej, bardzo proszę.
— Nie mam co przeciwko niej powiedzieć, oprócz że tak płocha i nierozważna jak ty —
odpowiedziała Balbina, — We dwie możecie zapłynąć tak daleko że powrócić będzie trudno.
Załamawszy ręce, stara towarzyszka stała z głową spuszczoną, zrozpaczona.
— Gdybym choć takie serce jak ty miała — odezwała się z boleścią w głosie — i mogła cię
opuścić bez żalu i zmartwienia! Dla samej Pepi oddalić się muszę, towarzystwo was otaczające nie
dla niej; myśmy ubogie i ten zbytek drogo okupiony, fałszywy, szkodliwym dla niej, i to
próżniactwo i te zabawy.
— A! a! — przerwała szydersko Rolina — co za morały i jaka skrupulatność! Cała rzeca że
się tej Pepi nikogo złapać nie udało!
Boehmowa spojrzała, zżymnęła się i zamilkła obrażona. Rękami powiodła w powietrzu,
potrząsnęła głową i wyszła. Oczyma mściwemi pułkownikówna powiodła za nią.
Wyjazd Boehmowej, z którą przyszło po ciągłych waśniach do takiego rozbratu, drażnił ją
— był dla niej groźbą; mógł być tłumaczony na niekorzyść Roliny. Miała wprawdzie baronową
Keperau, która się do niej bardzo przywiązawszy szaperonowała jej wszędzie, ale po kilkomiesię-
cznej znajomości z nią widziała, że rzeczywistej pomocy z niej mieć nie może.
Fantazya jakaś, imaginacyę na troska i przestrach o zdrowie, mogło ją tak nagle wypędzić,
jak niespodzianie do Wiesbadenu przygnało.
Pozostać samą nie mogła i nie chciała Rolina. Naówczas więcej niż teraz zwróciłyby się na
nią oczy złośliwe i narażonąby była na posądzenia, których duma jej przypuszczać nawet nie
chciała.
Nadzieja przyjazdu tryumfującego amerykanina opuściła ją zupełnie, przez resztkę jakiejś
dumy, nie chcąc pokazać że tak haniebnie oszukaną została, upierała się w śmiesznem oczekiwaniu,
choć sama nie miała w nie wiary.
Wiedziała że Don Esteban był ścigany, że podobno go pochwycono, i że się potrafił
wymknąć, O tem wszystkiem zawiadomił ją baron St. Foix, ale znalazł ją tak oburzoną i nie dającą
mu wiary, że przyszłości pozostawić musiał przekonanie o prawdzie.
Po ucieczce od austryackiej granicy nastąpiło długie milczenie; potem przyszedł list z
Włoch zapowiadający znowu powrót, tryumf, oczyszczenie się z zarzutów...
W drugim następnym żądał aby dla wzięcia ślubu przyjechała do niego do Florencyi, a że z
Ameryki wyprawione pieniądze go nie doszły, tymczasowej pożyczki kilku tysięcy franków.
Baronowa Keperau wezwana do rady, skłoniła Rolinę do odpisania mu iż słowo dane
zwraca, do Włoch jechać, ani pieniędzy przesłać, nie mogąc. Uparta pułkownikówna bez wiedzy
przyjaciółki dodała, że jeśliby jawnie oczyścił się ze wszelkich zarzutów i przybył do Niey, miesiąc
jeszcze oczekiwać nań jest gotową, po upływie tego czasu wszystko uważając za zerwane.
Na ten list Don Esteban odpowiedział, nie żądając już ani pieniędzy, ani wyjazdu do
Wenecyi, prosząc tylko i zaklinając o cierpliwość. Na okazanie iż znowu zasiłki otrzymał, dołączył
parę tysięcy franków.
Keperau starała się wybić z głowy Rolinie amerykanina, fałszywe jego miliony i tę nadzieję
małżeństwa z człowiekiem więcej niż podejrzanym.
Skutkiem jej nalegań po upływie pewnego czasu, pułkownikówna wyrzekła się już prawie
zupełnie amerykanina, tembardziej że wstręt i trwoga jaką ją przejmował, wzrosły jeszcze żalem za
czas stracony.
Baronowa zaprzysięgała że byle Rolina dłużej w Nicy pozostać mogła na tej samej stopie,
znajdzie nie jednego ale dziesięciu o jej rękę się ubiegających.
I ona wierzyła w to, tak jak wierzyła w siebie. Poczęły więc razem się pokazywać w teatrze,
na przechadzkach, na reunionach i za pośrednictwem baronowej robić znajomości.
Tłumem zaczęto otaczać piękną pułkownikównę. Jednakże pomimo iż najżywsze
okazywano nią, zajęcie, choć zalecali się mnodzy, nic się na seryo nie zwiastowało...
Keperau nie była zniechęconą; podług niej lada chwila coś się musiało objawić. Tymczasam
z Boehmową zaczęły się sprzeczki, utarczki, kwasy i skończyły na postanowieniu jej powrócenia
do Wiednia.
Trochę roztrzepana życiem pustem Pepi, może żałowała że je zmienić musi, ale kochała
matkę i wierzyła w nią.
Przyszłość więc dla Roliny nie zbyt się jasną obiecywała. Do potrzeb elegancyi zbytkownej,
której wywagania w Nicy były daleko większe niż w niemieckim Wiesbadenie, przybyła
niebezpieczna fantazya walki z losem — w Monaco.
Rolina raz tam zajechawszy przez ciekawość, postawiwszy luidora i wygrawszy kilkaset
franków, zaczęła wierzyć że ma szczęście i że powinna wygrać krocie.
Wprawiło ją to w gorączkę.
Pojechała raz drugi i trzeci, przegrała parę tysięcy, a że wiele z własnego kapitału
roztrwoniła, przy tej namiętności groziły jej zawikłania, długi, niedostatek...
Najdziwaczniej w świecie Rolina to rozpaczała, to roiła rachując na jakieś cuda, na swoją
gwiazdę, na szczęście nadzwyczajne. Ze smutku przechodziła do gorączkowej wesołości...
Zaledwie drzwi się zamknęły za Boehmową, gdy, po chodzie szybkim, nierównym i
stukających korkach, Rolina poznała nadchodzącą przyjaciółkę.
Stara baronowa była tu nie gościem ale całodzienną załogą. Nie mieszkały wprawdzie
razem, ale od rana do wieczora były z sobą.
Wpadłszy do saloniku i zastawszy Rolinę w kącie kanapy, nadąsaną, z brwiami
ściągniętemi, Keperau przyskoczyła do niej z niepokojem i troskliwością.
— Kochanko! cóż ci to jest?
Rolina palcem wskazała na górne piętro. Rozumiały się.
— Z tą kobietą niema sposobu wyżyć, nie, mysimy się rozstać.
Baronowa stała zdziwiona i zadumana chwilę. Zdała się jej ta wiadomość nie bardzo
przyjemną; była znużona już pobytem w drogiej Nicy i lękała się aby cały ciężar opiekowania się
pułkownikówną nie spadł na nią,
— Możeż to być? — szepnęła.
— Nie może ale musi! Ona mi zatruwa życie, wymaga nadzwyczajnych rzeczy, chce mną
rządzić. Pepi nudzi mnie wisząc nieustannie przy nas.. Raz trzeba to skończyć.
Keperau dumała.
— Jest-że to tak nieuniknione?
Rolina wstała z kanapki i zbliżyła się do baronowej, obejmując ją.
— Droga moja, jutro... ty mi tę łaskę zrobisz i przeniesiesz się do mnie. Sama pozostać nie
mogę.
Lubiąca niezależność, mająca swe nawyknienia, nieznosząca w życiu kontroli, baronowa
trochę zmieszana, uścisk jej oddała w milczeniu.
— Uspokój się, moje dziecko — rzekła — da- my sobie jakoś rady. Mam nadzieję że
niedługo będziesz czekała!
I ręką wskazała ku villi Maryi.
— Ale potrzeba... umieć się obejść z nim!
Drażliwy ten przedmiot, o którym Rolina mówić jeszcze nie chciała, niedługo zajmował
żywy umysł pani baronowej, zwróciła się ku czemu innemu.
— Na liście przybyłych — rzekła — wyczytałam wczoraj imię księżnej von Hoh-
Winterburg i wnuka jej Rudolfa... z Wiednia.
Usłyszawszy nazwisko pułkownikówna drgnęła i zarumieniła się.
— Księżna, ja już dowiadywałam się o nią — dodała Keperau — ma być zrujnowana; jest
to stary piękny ród, ale fortuna w gruzach...
— Księżna tu przybywa na zimę?
— Nie dla siebie — mówiła baronowa — dla biednego wnuka. Młody, śliczny chłopak, ale
podobno skazany na śmierć suchotnik. Łudzą staruszkę że go klimat wyleczy; męczarnię mu tylko
przedłużą. Widziałam go na pół siedzącego, pół leżącego przy starej, której głowa i ręce się trzęsą.
Chłopak jak trup wygląda.
Rolinie zakochane w niej książątko przypo- mniało się żywo i wieczór u księżnej Matyldy
— westchnęła.
Widywałam go w Wiedniu — odezwała się — ale był tak młodziuchny i tak się zdawał
świeży, zdrów...
— Tak, to kwitnące zdrowie w młodości, często jest tylko przededniem choroby i śmierci —
dodała baronowa — kwiatki najładniejsze najprędzej wiednieją.
Pułkownikówna dumała nad tem jakie dziwne losu zrządzenie, jedną z jej ofiar tu ściągnęło?
— Szkoda chłopca — mówiła dalej nieznużona plotkarka. — Rozpowiadają o nim, o ich
rodzinie, o starej księżnie bardzo dramatyczne historye. Ojciec jego dla jakiejś szalonej
namiętności, zakochawszy się w aktorce, stracił dla niej majątek a podobno i życie. W synu krew
się jego odezwała... Mówią że chłopak, którego babka troskliwie strzegła, także zawczasu zakochał
się szalenie w jakiejś piękności, dla niego niedostępnej, i że to chorobę rozwinęło...
Zaledwie dostrzeżono pierwsze jej objawy, gdy już lekarze uznali za nieuleczoną. Biedna
staruszka tu go, ze słabą nadzieją iż powietrze i nowe wrażenia uleczyć mogą, przy- wiozła... Ale
dosyć spojrzeć na niego... dnie policzone!
Milcząc słuchała Rolina opowiadania, miałoż ono jaki związek z tem uczuciem jakie jej
książę Rudolf okazywał, byłażby ona winną?
Baronowa swoim zwyczajem natychmiast zwróciła rozmowę.
Pomiędzy kobietami tego powołania co ona, jak między gastronomami są dwa
temperamenta różne — żarłoki i smakosze. Keperau liczyła się do kategoryi pierwszej.
Potrzebowała na przeżywienie się wiadomości, plotek, znajomości, wypadków, nowin jak
najwięcej. Nie lubowała się jak inne jednym przedmiotem, smakując, wysysając, rozbierając go aż
do kosteczek; pożerała co napadła aby dużo... Nic przykrzejszem dla niej nie było, nad spotkanie
się z wieścią, nieco już zwiędłą, która do niej w porę nie doszła. Musiała wiedzieć o wszystkiem,
chociażby mniej dokładnie, i być pierwszą placówką społeczeństwa najdalej wysuniętą.
Nie starczyła też jej jedna Rolina, choć do niej prawdziwą słabość miała.
Gdyby nie to że ją własnoręcznie za mąż wydać chciała, co ją tu jeszcze trzymało, dawnoby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)