- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Druk i oprawa: Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN im. Stanisława Kulczyńskiego Sp. z o. o.
BIBLIOTEKA AUTORÓW EMIGRACYJNYCH
10
Tytuły zamierzam w serii „Biblioteki Autorów Emigracyjnych"
Jan Bielatowicz - Literatura na emigracji
Władysław Gunther - Pióropusz i szpada
Czesław Jeśman - Opowiadania z Rogu Afryki
Janina Kościałkowska - Ostatni weekend w Paryżu
Jan Lechoń - O literaturze polskiej
Eugeniusz Lubomirski - Kartki z mego życia
Michał K. Pawlikowski - Dzieciństwo i młodość Tadeusza
Irteńskiego
Adam Pragier - Czas przeszły dokonany Juliusz Sakowski - Asy i damy Janina Surynowa-Wyczółkowska - Gringa
Janina z Puttkamerów Zółtowska
Inne czasy, inni ludzie
POLSKA FUNDACJA KULTURALNA
Londyn 1998
BIBLIOTEKA AUTORÓW EMIGRACYJNYCH
10
Tytuły zamierzam w serii „Biblioteki Autorów Emigracyjnych"
Jan Bielatowlcz - Literatura na emigracji
Władysław Giinther - Pióropusz i szpada
Czesław Jeśman - Opowiadania z Rogu Afryki
Janina Kościałkowska - Ostatni weekend w Paryżu
Jan Lechoń - O literaturze polskiej
Eugeniusz Lubomirskl - Kartki z mego życia
Michał K. Pawłikowski - Dzieciństwo i młodość Tadeusza
Irteńskiego
Adam Pragier - Czas przeszły dokonany Juliusz Sakowski - Asy i damy Janina Surynowa-Wyczółkowska - Gringa
Janina z Puttkamerów Zółtowska
Inne czasy, inni ludzie
POLSKA FUNDACJA KULTURALNA
Londyn 1998
BIBLIOTEKA AUTORÓW EMIGRACYJNYCH
10
Tytuły zamierzane w serii „Biblioteki Autorów Emigracyjnych"
Jan Bielatowicz - Literatura na emigracji
Władysław Gunther - Pióropusz i szpada
Czesław Jeśman - Opowiadania z Rogu Afryki
Janina Kościałkowska - Ostatni weekend w Paryżu
Jan Lechoń - O literaturze polskiej
Eugeniusz Lubomirski - Kartki z mego życia
Michał K. Pawlikowski - Dzieciństwo i młodość Tadeusza
Irteńskiego
Adam Pragier - Czas przeszły dokonany Juliusz Sakowski - Asy i damy Janina Surynowa-Wyczółkowska - Gringa
Janina z Puttkamerów Zółtowska
Inne czasy, inni ludzie
POLSKA FUNDACJA KULTURALNA Londyn 1998
Książka niniejsza - dziesiąta w serii „Biblioteki Autorów Emigracyjnych" -została wydana nakładem Fundacji Tadeusza Walczaka.
Published by Polish Cultural Foundation Limited, 63 Jeddo Road, London W12 9ED
Ali rights reserved. No part of this publication may be reproduced, stored in a retrieval system or transmitted in any form or by any means electronic, mechanical, photocopying, recording or otherwise, without tnę written permission of the Publishers and the copyright owners.
Copyright © Polska Fundacja Kulturalna 1997
ISBN O 85065 233 2
I wydanie - Alma Book Co Ltd, Londyn 1959
II wydanie - Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1997
Printed by Caldra House Limited
23 Coleridge Street, Hove, Sussex BN3 5AB England
— I —
Urodziny - Chrzest - Krótki opis rodziny Puttkamerów - Dzieciństwo w Nie-żynie, Czernihowie i Wilnie — Budowanie domu w Bolcienikach i przenosiny tamże w 1896 r.
Urodziłam się w Wilnie w domu należącym do jednoty kalwińskiej, przy ulicy Zawalnej, naprzeciwko zboru kalwińskiego, dnia 27 czerwca, czyli 9 lipca 1889 roku, według obu stylów kalendarzowych, starego i nowego, używanych wówczas w tej części Europy. Mój dziadek, Stanisław hr. Puttkamer, był długoletnim kuratorem zgromadzenia kalwinów żmudzkich i litewskich, dlatego mieszkał w domu należącym do synodu tego wyznania. Byłam jedyną córką jego najstarszego syna Wawrzyńca i Zofii z Kieniewiczów. Na szczęście zostałam wychowana w Kościele katolickim, a przedtem ochrzczona przez księdza tego Kościoła. Ksiądz w komży czekał, podczas kiedy cała rodzina spierała się o to, jakie dać mi imię. Moja ciotka Potworowska nie pozwoliła nazwać mnie Jadwigą, odrzucono zgodnie Marię Laurę, bo Maria z Wereszczaków budziła u Puttkamerów pewne zakłopotanie, apoza tym jedyna znana z tradycji Laura Rdułtowska nie cieszyła się dobrą sławą. Nikt nie chciał imienia mojej babki Puttkamerowej, Felicji. Można mnie było nazwać wedle dawniejszych prababek Dorotą albo Karoliną, ale to nikomu nie przyszło do głowy. Ksiądz robił pewne zastrzeżenia, ale one zostały przezwyciężone i dano mi imię Janina; może ze względu na kościół w Bieniakoniach, którego patronem był św. Jan Chrzciciel. Wielkość tego świętego w końcu pogodziła mnie z moim imieniem, ale ponieważ o nie nie dbałam, więc w różnych epokach jego zdrobnienie się zmieniało wedle gustu i mody. Rodzice moi, jak byłam bardzo mała, nazywali mnie Duda, to się potem przekształciło na Jania, Ninka, Ninusia i w końcu utrwaliło jako Jania, Ja-niusia. Później w sprawach urzędowych i na zwykle dokuczliwych biurokratycznych papierach polskich podpisywałam się wedle metryki chrzestnej - Janina Maria.
Kto wie, czy w ciągu poszczególnych egzystencji nie powtarza się jak gdyby skrót historii? Dzieciństwo moje wydaje mi się pogrążone
w mroku i surowości podobnych do czasów, jakie poprzedziły średniowiecze. Społeczeństwo na Litwie, zgniecione po powstaniu 1863 r., nie było szczęśliwe. Nikt Wilna nie zaliczał do pięknych miast, pełnych zabytków, nie wiedziałam o istnieniu murów uniwersyteckich. Instynkty estetyczne znajdowały się w zaniku u szerokiego ogółu albo przedstawiały rodzaj owocu zakazanego dla użytku szczupłego grona bogatych dyletantów. Przywiązanie do tradycji wydawało się rzeczą zdrożną, jak uczucie kończące się niechybnym nieszczęściem. Tak dobry Polak jak mój dziadek Puttkamer mógł powiedzieć, że Toni (mój wuj) to rozsądny chłopiec, bo będąc w mundurku szkolnym zwrócił mu uwagę, że na ulicy nie powinien z nim mówić po polsku. Dopiero znacznie później odnalazłam atmosferę tych czasów w grodzieńskich listach Orzeszkowej. Pod przygniatającym i niwelującym panowaniem rosyjskim szerzyły się: zatruty duch pozytywizmu, niewiara i płytkie rezonerstwo, poglądy tak obce naturze polskiej, że w chwili rozkwitu wolności ślad po nich nie został.
Ale nawet dziecko, które czuje, że na życie jego pada jakiś cień z daleka, znajduje pod ręką źródła niebywałych rozkoszy. Wilno owych czasów pozostanie związnane dla mnie z okresem zimy poprzedzającym Boże Narodzenie. Przez ulice Wielką i Zamakową sunęły o zmroku małe saneczki, zaprzężone w jednego konia, ze stojącym woźnicą w futrzanej czapce i watowanym tołupie ruskim. Chodniki były śliskie, jezdnia pokryta śniegiem, z czarnego nieba pod światło latarni spadały gwiazdki śniegu, lecz wszędzie przez zmarznięte szyby widać było wystawy sklepowe, wystawy w malutkich ma-gazynikach, których drzwi dzwoniły donośnie, kiedy się je otwierało. Stały tam w kartonowych pudełkach lalki, które zamykały i otwierały oczy, a w innych srebrem i złotem połyskiwały ozdoby na choinkę. W innych, największych, piętrzyły się całe stosy bakalii, marmeladki, chałwa i łakocie, którymi handlowali subiekci w białych fartuchach. W domu czułam unoszący się nade mną smutek, ale nie wiedziałam, że życie moich rodziców nie było ani szczęśliwe, ani dostatnie.
Mój pradziadek Wawrzyniec Puttkamer nigdy nie był właścicielem dużej fortuny. Po śmierci pradziada eksdywizja obciążyła nieduży majątek Bolcieniki-Brażelce, własnego Puttkamerów od roku 1723, bo wtedy wszedł do rodziny jako posag Doroty ze Szreterów, drugiej żony Wawrzyńca, stolnika inflanckiego. Unichów, majątek nowogródzki, został prawdopodobnie stracony przed eksdywizja. Do spadku po ka-noniczce Horainównie nigdy nie doszło, bo wedle opowiadań charty pradziadka Wawrzyńca pogryzły jej ukochaną suczkę. Mój dziadek Stanisław był bardzo oszczędny, żył skromnie, przeważnie w Wilnie,
nawet na letnie mieszkanie wyjeżdżał najdalej do okolicznych domków z ogrodami.
Mój dziadek ożenił się z Felicją Kieniewiczówną z Paulinowa, córką Przybożanki i Hipolita, rodzonego brata Hieronima z Deresze-wicz. Linia paulinowska nią miała szczęścia i pieniędzy, członkowie jej szli własnymi drogami, może marnowali różne możliwości, a potem mieli pretensje do zamożniejszych krewnych. Moja babka była przystojna za młodu, o czym świadczyły jej portret malowany przez pannę Jadwigę Kieniewiczówną i mała akwarela przedstawiająca ją siedzącą przy harfie. Później babka zachorowała na suchoty, ale wielką dbałością o zdrowie utrzymała się długo przy życiu. Uchodziła za osobę trudną i despotyczną, mąż kochał ją i służył jej z anielską cierpliwością i dobrocią. Rządy rodziną ona trzymała w ręku i snuła ambitne i prawie zawsze bezowocne plany, ale kiedy nastał w Wilnie gubernator łatwiej dostępny, dzięki jej radzie i presji mój dziadek otrzymał prawo kupowania majątków. Ta wygrana fortuny nie była rzeczą codzienną i zwykle na zapytanie odwiedzających ją gości odpowiadała: A cóż? Gryzę się. Pięknego i zdolnego syna „Wawę" kochała namiętnie i tym samym byłam jej faworytką i oczkiem w głowie.
Wielkiej miłości dziadków Puttkamerów nie byłam w stanie ocenić ani nie wprowadziłam w czyn powiedzenia babuni, która widząc, że trzymam ciastko w ręku, zawołała: Trzymaj mocno, nikomu nie dawaj! Babunia Puttkamerowa nie znosiła sióstr swego męża, pani Zofii Kalinowskiej i Karoliny Rychlewiczowej, córek sławnej Maryli, i one się jej odwzajemniały. Od jednej z tych niechętnych bratowych słyszałam później zdanie, że ambicja jej była nieposkromiona, że wymagała nadmiernych nauk od synów i tym zmarnowała zdrowie młodszego, Hipolita. Córkę Paulinę dziadkowie wychowali starannie, bo posłali aż do Sztyftu, dobrej szkoły w Dreźnie. Za młodu musiała to być ładna panienka, ale czemu szesnastoletnią dziewczynę wydano za Władysława Houwalta, tyrana o przykrym charakterze, pozostanie tajemnicą. O moją ciotkę Poicie albo, jak ją ze słodyczą litewską nazywano, Polciutkę zabiegali równocześnie dwaj sąsiedzi, Władysław Houwalt i również bogaty Witold Wagner z Solecznik. Przy partii winta czy preferansa dwaj pretendenci zbliżyli się do mego dziadka, który za partnera wybrał Houwalta i tak zdecydował się los jedynej panny w tym pokoleniu.
Środowisko rodziny mego ojca było prowincjonalne i nudne. Warunki te zostały wytworzone przez brak pieniędzy i klęski krajowe. W tej szarzyźnie kwitły cnoty domowe jak prostota serca i brak egoizmu. W życiorysie karmelity, ojca Rafała Kalinowskiego, odnalazłam
7
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plslaveofficial.keep.pl