- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAN PARANDOWSKI
Rzecz o Apulejuszu
Apulejusz pochodził z prowincji rzymskiej
Africa
, obejmującej terytoria dzisiejszej
Algierii i Tunezji. Miastfia i historia wcześnie zarzuciły formę poetycką, lecz nie mogły
się rozstać ze światem bajki. Proza nie tylko go nie uszczupliła, ale poniekąd
rozszerzyła jeszcze bardziej: w przeszłość, gdzie szukano początków miast, rodów,
urządzeń społecznych i państwowych, w teraźniejszość niezbadanych krajowego
pismach możemy się domyślać, że urodził się około roku 125 naszej ery, za
panowania cesarza Hadriana. Był małym chłopcem, gdy piękny Antinous poświęcił
swe młode życie bóstwom zielonego Nilu. Cudzoziemcem nie był. Pochodził
niewątpliwie z rodziny łacińskiej, albowiem nazwisko Apulejuszów spotyka się w Italii.
Żył w czasach, które zwykliśmy nazywać szczęśliwymi. Drugi wiek po Chrystusie.
Wiek Antoninów. Granice imperium rzymskiego obejmowały cały świat cywilizowany
od Brytanii po Morze Kaspijskie i od piasków Sahary w głąb nieprzebytych lasów
teutońskich. Trzydzieści pięć legii czuwało nad spokojem tego olbrzymiego państwa.
Nie posuwano się dalej. Kolumna Trajana stanęła u kresu zaborczości rzymskiej.
Spełniając ostatnią wolę Augusta, cesarze nie rozszerzali granic, lecz strzegli ich
nietykalności.
Antoninus Pius (138-161) lubił powtarzać słowa Scypiona, że "lepiej zachować życie
jednego obywatela niż zabić tysiąc nieprzyjaciół". Około stu pięćdziesięciu milionów
ludzi, pod jego rządami, zażywało spokoju i dobrobytu, jakiego dotychczas
starożytność nie znała. Wszyscy czuli się bezpieczni za twardo ubitymi okopami
limes
, osiemdziesięciomilowego pasa obronnego, który swymi wieżycami
i palisadami odgradzał cesarstwo od groźnej północy. Nikt nie widział niebiesko
i czerwono malowanych twarzy barbarzyńców, zaglądających z tamtej strony wału.
Wojen nie było. Stary Apulejusz, burmistrz miasta Madaury, mógł umierać spokojnie,
nie zaprawiwszy syna do broni, którą sam z pewnością władać nie umiał. Był to
człowiek zamożny. Zostawił dwa miliony sestercyj. Zdaje się, że rodziców stracił
Apulejusz wcześnie, bo jako chłopiec mieszka i uczy się w Kartaginie, biało-
kamiennej stolicy prowincji rzymskiej Afryki. Nazwie ją później
Camoena togatorum
-
Muzą tych, co noszą togę - miasto powstałe na gruzach fenickiej kolonii, gdzie język
punicki trzymał się uparcie niemal do końca starożytności. Kartagina przechodziła
wówczas swój renesans. Było to miasto ludne i bogate. Stały tam domy na pięć
pięter wysokie i świątynie jaskrawo malowane. Kobiety nosiły przy sobie śliczne
czareczki z różanym olejkiem, a włosy ich, barwione henną, miały blask płomieni.
Dziesięcioletni Apulejusz, biegnąc do szkoły, roztrącał po ulicach małe dzieci,
ciągnące wózeczki zaprzężone w gliniane słonie i wielbłądy. Tu skończył swoją
"szkołę średnią" i stąd, zapewne po włożeniu togi męskiej, w szesnastym roku życia,
wyjechał na dalsze studia do Grecji. Do Aten przede wszystkim, które były jakby
uniwersytetem starożytnego świata. Czytał, słuchał wykładów, oklaskiwał sławnych
retorów, włóczył się z obdartymi filozofami. Miał umysł ciekawy a pamięć wierną. Stał
się jednym z najbardziej olśniewających erudytów.
Odbywał podróże. Wszyscy podróżowali wówczas jakby z pewną skwapliwością,
albowiem po raz pierwszy od początku dziejów tak olbrzymi obszar stał otworem
przed zwykłym, nieuzbrojonym wędrowcem, któremu bezpieczeństwo zapewniała
immensa Romanae pacis maiestas
- wspaniałe dostojeństwo pokoju rzymskiego.
Okręty swobodnie docierały do Zanzibaru i Singapuru, a przez Azję szły karawany do
Chin, po jedwab. Nie znamy rozległości podróży Apulejuszowych. Musiały być
dalekie, skoro stracił na nie majątek i w Rzymie sprzedawał ostatnie swe łachy. Od
niego samego wiemy tylko, że był na wyspie Samos i we Frygii, koło Hierapolis,
oglądał pewną osobliwą pieczarę.
Podobnie jak cesarz, za którego się urodził, był Apulejusz
omnium curiositatum
explorator
[poszukiwaczem wszelkich osobliwości (przyp. red.)], w podróżach więc
swoich szukał dziwów wszelkiego rodzaju. Grecja była już wówczas wielkim
muzeum, którego katalog układał właśnie niestrudzony Pauzaniasz. Apulejusz
odwiedzał starodawne świątynie. Był człowiekiem na wskroś religijnym,
"poszukiwaczem boga", pełnym tęsknot mistycznych, wiecznego niepokoju,
nienasyconej ciekawości rzeczy świętych i uświęconych. Ze wszystkich systemów
filozoficznych najbardziej umiłował Platona, bo go on najwyżej prowadził ku bóstwu,
rozumie się ten Platon, jakiego znano w II wieku naszej ery, pomnożony o szereg
spekulacji religijnych, idących od marzycielskiego Posejdoniosa, pitagorejczyków
i wierzeń wschodnich. Platonizm zmieniał się z wolna w rodzaj teozofii i skupiał
dokoła siebie gminę wyznawców: "My, rodzina platońska - mówi Apulejusz - żyjemy
w tym, co uroczyste, radosne, świąteczne, wyższe, niebieskie...".
Jak wszyscy ludzie tej epoki, Apulejusz łaknął wiary i pożądliwie garnął się do
obrzędów religijnych. Ateizmu nie pojmował lub raczej uważał go za objaw złej woli
i przewrotności. Wyobrażam sobie, z jakim wstrętem odsuwał od siebie pisma swego
rówieśnika, najsłodszego z szyderców, Lukianosa z Samosat! W jednym ze swych
dzieł mówi ze zgrozą o człowieku, który przechodząc obok świętego miejsca, nigdy
na znak czci nie przyłoży ręki do ust ani bogom pól nie składa pierwocin ze żniw,
z winnic, z trzód, w swej wiosce nie ma ani kapliczki, ani zagrody świętej, ani gaju
poświęconego - a nawet, nawet na granicy jego posiadłości nie stoi kamień co dzień
świeżą zraszany oliwą!
Możemy go więc nazwać bigotem i zabobonnikiem. Wszyscy wtedy byli tacy - za
panowania "drugiego Numy", Antonina Pobożnego, i za jego następcy Marka
Aureliusza, któremu filozofia nie przeszkadzała z osobliwym przejęciem
i namaszczeniem spełniać najdrobniejszych czynności arcykapłańskich. Dziewczyny
wiejskie zakopywały po cmentarzach tabliczki wzywające pomsty na niewiernych
kochanków, a konsulowie chodzili obwieszeni amuletami. Apulejusz woził ze sobą
wszędzie jakiś tajemniczy a wysoce święty przedmiot, którego by nie nazwał
w obliczu profanów. Albowiem był wtajemniczony.
"I, jako rzekłem, wielorakie świętości, przemnogie obrzędy, rozmaite ceremonie,
w poszukiwaniu prawdy i z powinności wobec bogów, poznałem...". W mrokach
prastarej świątyni eleuzyjskiej widział, jak spod zasłony tajemnic - na jedną chwilę
rozżarzone blaskiem pochodni - ukazuje się oblicze zmartwychwstałej Kore;
w ekstatycznym rytmie hymnów orfickich słyszał jęk szarpanego przez Tytanów
Zagreusa; przed jego olśnionymi oczyma pękało jajo kosmiczne, z którego
powstawał Eros złotoskrzydły; patrzał w otchłanne źrenice Kabirów samotrackich;
poznał prawdziwą historię Attisa, "pasterza
jasnych gwiazd", i w grocie lebadejskiej
słyszał podziemny głos Trofoniosa. Na koniec w tej wędrówce przez widzialne
symbole Niepoznawalnego ujrzał srebrną twarz Izydy, matki waszego stworzenia,
królowej niebios.
"Do granicy śmierci doszedłem i progów Prozerpiny dotknąłem, a wróciłem przez
bezdnie wszystkich żywiołów. W głębokiej nocy widziałem słońce ślepiącym blaskiem
jaśniejące, patrzyłem w oczy potęgom piekielnym i niebieskim potęgom i do stóp ich
czołem uderzyłem. Usłyszałeś tedy, ale choć-eś usłyszał, trzeba, abyś nie rozumiał".
Tak pisze w tej dziwnej jedenastej księdze
Metamorfoz
, gdzie rubaszna historia osła
zmienia się nagle w jakiś ekstatyczny wyśpiew duszy napełnionej obecnością
bóstwa. I opowiada, jak od Izydy przeszedł do Ozyrysa, jak stał się członkiem
kolegium Pastoforów, jak z głową ogoloną na sposób kapłanów egipskich obnosił po
Rzymie święte obrazy w procesji; "...chodziłem, łysiny mojej nie zakrywając ani jej nie
zatajając, ale spojrzeniom ją wszystkich radośnie i wesela pełen wydający".
W owych czasach mało kto się tym gorszył, że Rzymianin oddawał jawną cześć
wschodnim bogom, do niedawna jeszcze tak wrogim. Nikt już nie pamiętał tych walk,
jakie stoczyć musiała Izyda, by ją władze państwowe wpuściły do Miasta. Kult jej
szerzył się bezpiecznie, pod życzliwą opieką cesarzy. Znikło nawet przekonanie, że
świątynie jej są miejscem schadzek. Niepodobna było żądać, aby ludzie czytali
Józefa Flawiusza, który opowiada o brzydkim skandalu, jaki się wydarzył w świątyni
Izydy, w Rzymie, za panowania Tyberiusza. Apulejusz, który tak lubił i cenił wszelkie
dygresje, miałby mi za złe, gdybym tej opowieści tu nie powtórzył.
A było tak: Pewna dama, imieniem Paulina, równie dostojna urodzeniem, jak
cnotami, chociaż była bogata, piękna i "w tym wieku, kiedy kobiety są najbardziej
skłonne do zalotów" - prowadziła życie nieskazitelne. Ale nawet najświętsza czystość
nie może ujść spojrzeniom żądzy! Niewinna była temu Paulina, że piękność jej
obudziła namiętność w rycerzu rzymskim, nazwiskiem Decius Mundus. Cnotliwa
matrona z pogardą odrzucała ową miłość. Pozostawało więc użyć podstępu. Paulina
często chodziła modlić się do świątyni Izydy. Decius Mundus przekupił arcykapłana
i w nocy, na Paulinie, pogrążonej w nabożnej ekstazie, dopuścił się gwałtu, mówiąc
oszołomionej, że jest bogiem Anubisem. Zdaje się, że scena ta powtórzyła się
i następnej nocy, a Paulina po pewnych szczegółach poznała, że jest ofiarą
ohydnego oszustwa. Wszystko wyznała mężowi. Ten zaś wniósł skargę przed
cesarza. Z rozkazu Tyberiusza ukrzyżowano kapłanów, zburzono świątynię, a posąg
Izydy wrzucono do Tybru.
Sto kilkadziesiąt lat minęło od tego czasu. Za Apulejusza nikt by się nie ważył
podnieść ręki na dostojne bóstwo. Niezadługo sam cesarz, Kommodus, iść będzie
w procesji izjackiej.
W Rzymie pozostawał Apulejusz przez kilka lat, występując jako adwokat.
W mieście, w którym można cesarza spotkać na ulicy, łatwo zrobić karierę.
Zwłaszcza literatowi. Zwłaszcza mówcy. Zwłaszcza w czasach, kiedy tak namiętnie
kochano literaturę i kiedy panował taki bezgraniczny kult żywego słowa. Bo jakże -
w Puteolach, w święta, odbywa się w teatrze publiczne czytanie
Roczników
Enniusza, staroświeckiego poematu, groźnej ciżby nader pierwotnych heksametrów.
Ludzie nie mogą się obejść bez książki. Pliniusz nie odrywa się od lektury nawet
podczas wybuchu Wezuwiusza, a Marek Aureliusz obkłada się papirusami w teatrze
i przy obiedzie. Jest to złoty wiek literatów. Filozofowie, retorzy, gramatycy dostają
pensje cesarskie, nie płacą podatków i nie służą w wojsku. Retora Polemona
odwiedzają królowie i płacą mu złotem za półgodzinną audiencję. A w Rzymie na
krześle kurulnym rozpiera się ekscelencja Fronton, najserdeczniejszy przyjaciel
Marka Aureliusza, bożyszcze całego świata łacińskiego, nieomylny mistrz stylu,
wyrocznia smaku literackiego, retor do trzeciej potęgi!
Apulejuszowi wiodło się z początku dobrze. Mówi, że działo się to za sprawą
Ozyrysa. Ale kariery nie zrobił. Po kilku latach opuścił Rzym na zawsze. Zdaje się, że
- mimo wszystko - z ogoloną głową kapłana egipskiego trudno było jeszcze wówczas
przemawiać w bazylikach rzymskich. Może zresztą dostojny zrzęda, Fronton,
strzepnął nad nim palcami i uśmiercił go w opinii stolicy, nad którą panował
niepodzielnie?
Apulejusz wrócił do Afryki. Włosy mu odrosły i nosił je długie, misternie fryzowane.
Miał lat trzydzieści. W Madaurze uporządkował swe sprawy domowe; do tego, co mu
z ojcowizny zostało, dodał pieniądze przywiezione z Rzymu i - jak mi się zdaje -
zamieszkał w domu, gdzie na jednej bodaj ścianie wymalowana była jego ukochana
Izyda, zapewne tak, jak gdzieś w Pompejach: w żółtej tunice, z błękitnymi skrzydłami
u ramion, z półksiężycem nad czołem, w lewej ręce trzymająca róg obfitości,
w prawej świętą grzechotkę, a stopę opierająca na kuli ziemskiej.
Po pewnym czasie wybiera się Apulejusz w nową podróż, do Egiptu. Do Aleksandrii
przede wszystkim. Trzeba tam być raz bodaj w życiu. Druga stolica świata, ale
w swym własnym mniemaniu od Rzymu piękniejsza, a i bardziej ludna, żywsza,
bardziej bujna. Tam jest sławne Muzeum i największa na świecie biblioteka; tam
z automatów, po wrzuceniu pieniążka, wyskakuje słodkie ciastko, są tam wozy same
jadące, poruszane jakąś tajemniczą siłą, i łaźnie, jak za czasów Homera,
obsługiwane przez dziewczyny, i tysiące przyjemności w tym mieście, gdzie całe
życie zdaje się płynąć przy dźwięku fletni, które nie milkną o żadnej porze dnia ani
nocy.
Apulejusz nie dojechał do Aleksandrii. Utknął na jednej trzeciej drogi, w mieście Oea
(dziś Trypolis), gdzie ciepłe morze rozrzuca po piaszczystym wybrzeżu tęczowe
oczka śmiesznych muszelek. Zachorował. Zajechał do domu Appiuszów,
zaprzyjaźnionych z jego rodziną. W kilka tygodni później odwiedził go niejaki
Poncjanus, młodszy kolega z lat ateńskich, i zaczął namawiać, aby się przeniósł do
niego; mieszka razem z matką i bratem, Pudensem. Tam będzie mu znacznie
wygodniej; dom jego leży nad morzem. Apulejusz zaś morze tak lubi. [...] Filozof
z początku się ociągał, w końcu uległ.
Było mu tam w istocie dobrze. Matka Poncjanusa, Pudentilla, otaczała go
najtroskliwszą opieką. Była to zacna, czterdziestoletnia niewiasta. Złośliwi mówili, że
ma lat sześćdziesiąt, lecz Apulejusz pokazał raz w sądzie metrykę i przekonał ich, że
kłamią. Nie była piękna, lecz miłej powierzchowności, rozumna i dobra gospodyni.
Mówiła i pisała (listy) po grecku, bardzo ładnie. Była wdową już od lat czternastu.
Rodzina męża namawiała ją do powtórnego małżeństwa. Używając wszystkich
podstępów Penelopy, opierała się temu w obawie, żeby jej nie wydano za jakiegoś
starego dziada. Dopiero gdy teść umarł i cały majątek zapisał jej synom, Pudentilla
oświadczyła nagle, że wdowieństwo jej nie służy. "Jeśliby nawet mogła znieść nudę
samotności, to nie może się dłużej opierać słabości ciała. Niewiasta czysta
i wstydliwa, przez tyle lat wdowieństwa bez grzechu, bez plotek nawet, pozbawiona
była regularnego obcowania z małżonkiem, a to przydługie pragnienie zetliło jej
wnętrzności, a chora macica powodowała cierpienia tak dotkliwe, że bliska już była
śmierci. Lekarze wraz z akuszerkami doszli do przekonania, że przyczyną niemocy
jest brak męża i że zło z każdym dniem się wzmaga i choroba staje się coraz bardziej
poważną; dopóki jeszcze wiek po temu należy zdrowie ratować małżeństwem".
Poncjanus, jako dobry syn, starał się o lekarstwo dla matki: namawiał Apulejusza,
żeby się z nią ożenił. Prosił i nalegał. Apulejusz rozważał. Od roku siedział w domu
Pudentilli. ("Zdaje się, że będę musiał pozostać tu czas jakiś ze względu na nogę" -
powiedział lis, wpadłszy w samotrzask...). Poznał ją i widział, że jest godna zaufania.
Ale jadąc do Aleksandrii, nie myślał o małżeństwie. Nie patrzył na Pudentillę jak na
kobietę, której się pożąda. Marzyły mu się lub przypominały jakieś główki małe,
nakryte gęstwą obfitych włosów, jakieś oczy błyszczące, jakieś piersi krągłe a młode,
uściski pachnące, szepty gorące warg świeżych i czerwonych. Być może na
ścieżkach swoich snów uśmiechniętych spotykał milutką Fotis, dokoła której unosił
się zapach bujnego ciała i smakowita woń potrawki mięsnej - być może, albowiem
pisarzom często się zdarza, że krążą koło nich wdzięczne widma, zanim nauczą się
więzić je w zmysłowych skojarzeniach słów. Zresztą marzenia nasze są jak dzieci,
które nawet z najbiedniejszych kwiatków umieją splatać rozkoszne wianki...
Tak, lecz Apulejusz był jednocześnie filozofem, miłującym ciszę pracowni, w której
szelest otwieranych książek jest jedynym zgiełkiem. Marzył o szafkach z ładnego
drzewa, a w nich pełno woluminów, starannie poukładanych, z których kurz obmiecie
czyjaś troskliwa ręka, a u okna, z widokiem na morze (
O mare! o litus!
...) stałoby jego
biurko i to wszystko w domu zagospodarowanym i schludnym, gdzie kto inny ponosi
cały trud ładu i porządku...
Zgodził się. Postanowiono, że wpierw ożeni się Poncjanus. Tak się stało. Ale chłopak
nagle się odmienił. Zaczął się sprzeciwiać małżeństwu matki z Apulejuszem. Wynikły
stąd niesnaski, które po pewnym czasie ucichły, wszyscy wyjechali na wieś i tam
odbył się ślub filozofa z wdową z Oea. W kontrakcie ślubnym zawarowano, że
Pudentilla z całego majątku bierze sobie tylko trzysta tysięcy sestercyj, resztę zaś
oddaje synom. A i te trzysta tysięcy miały do nich wrócić, gdyby umarła, nie
pozostawiając dzieci z drugiego małżeństwa. Nikt więc nie posądzi filozofa, iż żenił
się dla majątku. Ci, którzy myślą inaczej, przypuszczają, że Pudentilla miała jeszcze
jakiś swój własny majątek, stanowiący jej posag i nie podlegający żadnym działom
rodzinnym. Nie czuję się na siłach rozstrzygnąć tej kwestii.
Synowie byli nienasyceni i zgłaszali coraz nowe pretensje. Za radą Apulejusza
Pudentilla ustępowała. Poncjanus przekonał się wówczas o szlachetności
Madaureńczyka i doszło do bardzo rozrzewniającej sceny, pełnej łez i uścisków.
W jakiś czas potem Poncjanus umarł. Cały majątek zapisał matce i bratu, a żonę
wydziedziczył. Ojciec wydziedziczonej, stary złodziej Herennius Rufinus, wściekł się.
O wszystko oskarżał filozofa. Krzyczał, że go zabije. Na razie jednak obmyślił co
innego. Usidlił młodego Pudensa, drugiego syna Pudentilli, którego przeznaczał na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)