- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Jan Lemański
Ofiara królewny
Pewien królewicz bardzo a bardzo kochał swoją królewnę. Duszą była mu ona: myślą i pięknem,
życiem i światem.
Długo, długo królewna znosiła to, aż pewnego razu powiada do królewicza:
— Mój kochany, czyś ty bardzo mocny?
— Dosyć — powiada królewicz.
— Czy króla Ćwieczka pobiłbyś?
— Pobiłbym.
— A króla Gwoździka?
— Pobiłbym.
— A króla Sztyf cika?
— Także.
— A gdyby tak zebrali sią na ciebie wszyscy, wszyscy?
— Wszyscy? Wszystkim to może bym nie poradził.
— I pobiliby cię?
— Zapewne.
— Tak? I byłbyś taki biedny? biedny?
Tu królewna zaczęło gorzko wzdychać. Objęła królewicza za szyjkę i całowała go w usta, a
serduszko jej ścisnęło się, jak gdyby żegnało królewicza na zawsze.
Upieściwszy królewicza, królewna zamknęła się w swojej sypialni i tam pisała sobie w swoim
dzienniczku.
...Biedny królewicz! Pobity od wszystkich!... Żegnam cię sercem. Pauvre enfant! Jakże ci będzie
smutno żyć beze mnie...
...Pełnam niepokojów i pożądań niewiadomych nikomu, Pragnęłabym poznać kogoś takiego,
który by wszystkim dał radę i któremu ja bym ulec chciała.
...Znam, eo jest być kochaną... ah, mon Dieu! tylko przez
31
królewicza! Nie wiem, co znaczy kochać... innego niż królewicz!
Nazajutrz królewicz, który wykradał nieraz dzienniczek królewnie, przeczytał tę ostatnią jej
notatkę i bardzo się zmartwił. Co tu robić — myśli. Poszedł do swego Wezyra z dzienniczkiem,
pokazał mu i powiada:
— Radź!
Wezyr przeczytał, przeczytał i pomyśliwszy rzecze:
— Królewna tęskni do ideału. Hm... niedobrze jest. Królewicza jakby coś żgnęło w serce.
Powiada:
— I cóż na to się robi?
— Są dwa sposoby. Jeden: mogłaby Wasza Mość sama zostać ideałem.
— Zostanę. Wszystko zrobię, byle królewna nie tęskniła.
— Ho, ho, nie tak prędko zostaje się ideałem w oczach królewny, skoro raz oceniła naszą
niedoskonałość. To sposób niepewny.
— Więc cóż robić?
— Trzeba królewnę opuścić i pozwolić jej na szukanie sobie ideału samej. Ta jedynie ofiara
może królewny serce Waszej Mości zwrócić.
Królewiczowi zrobiło się przykro. Co widząc, Wezyr zwiększył przekonawczość tonu i rzekł:
— Jeżeli ideał znajdzie, to dobrze: wszak Wasza Mość pragnie jej szczęścia. Niech je ma. A
jeżeli nie znajdzie, to do Waszej Mości zatęskni. I to będzie Waszą osłodą i pociechą za ofiarę.
Królewicz westchnął. Wezyr przekonywał dalej.
— Żeby zaś upozorować to opuszczenie, należy rozgłosić, schowawszy się gdzieś uprzednio, że
Wasza Mość została przez króla Ćwieczka pobita i wzięta do niewoli. Królewna pojedzie niby to
szukać Was, a w rzeczy będzie rada poznać się z Waszej Mości zwycięzcą. My zaś tu zostaniemy
i będziemy idealnieć i doskonalić się. Zgoda? A może też kiedy z czasem...
32
W królewicza wstąpiła otucha.
— Dobrze — rzekł. — Zgadzam się. Rządź mną i kieruj, bo moja myśl za bardzo strapiona.
I tak się stało. Królewicz z Wezyrem ukryli się w parku, rozgłosiwszy uprzednio o mniemanej
królewicza porażce, i mogli ze schowania swego widzieć, jak królewna, nie bardzo zmartwiona,
odjechała w kierunku posiadłości króla Ćwieczka.
II
Łatwiej spełnić ofiarę, niż jej nie żałować. Więc i królewicz po odjeździe królewny zapłakał i jął
się użalać. Wezyrowi też było cokolwiek markotno. Ale że Wezyr z urzędu obowiązany jest
wszystko umieć wyperswadować sobie i innym, wkrótce odzyskał humor i zaczął pocieszać
królewicza.
— Czym jest szczęście? Czy ten jest szczęśliwy, kto o królewnie myśli z tęsknotą? czy ten, kto
ją, królewnę, bez myśli i tęsknoty posiada? Czym jest byt króla Ćwieczka? Tkwieniem w
podeszwie, czyli tkwieniem w kończynie obuwia kończyny, czyli tkwieniem w najskończeńszym
skończeniu. Co podlega skończeniu to istotnością być nie może. Istotnością jest nieskończoność,
więc idea, więc MYŚL. Skoro myślą Waszej Mości jest szczęście królewny, tedy naprawdę nie
Ćwieczek, tylko Wasza Mość jest szczęśliwa.
Królewicz podniecony rozumowaniem Wezyra ożywił się trochę i nawet wpadając w jego ton
argumentacyjny, powiedział:
— Ale czy skończoność, czy nieskończoność, czy cokolwiek będziemy uważali za szczęście, to
jest ono albo moje, albo cudze. Ponieważ jam nieszczęśliwy, szczęście więc moje posiada kto
inny...
Tu królewicz, rzucając rozumowanie, które mu tak bolesny ukazało wniosek, zapłakał.
l Ofiara królewny
33
— Kto inny ma moją królewnę — rzekł płaczliwie, a najpłaczliwiej: — Ach, ma ją król
Ćwieczek.
— Widzę — zawołał Wezyr — że Wasza Mość zanadto ma, z przeproszeniem, ćwieczka w
głowie. «Cudzość» jest wymysłem najlichszego gatunku, bo powstałym z niedołęstwa
myślowego. Tam się «cudzość» zaczyna, gdzie nasza myśl, czyli nasza prawdziwa własność, nie
sięga. To nasze, co myślą ogarnąć jesteśmy zdolni. Ćwieczek myślą ogarnia tylko podeszew buta,
i to jest jego własnością, a co jest wyżej ponad butem, to już dla Ćwieczka stanowi cudzość.
«Cudzość» to cielesność. Kto o nią walczy, kto jej się czepia, zamiast owładnąć duchem, ten staje
się igraszką bezmyślnej ułudy. «Cudzość» złudą swoją prowadzi do walk konkretnych tam, gdzie
powinna być tylko emulacja myśli. Złuda ta przypomina złudę owego prostaka, który zabił kurę
złote jaja rodzącą, ażeby mieć więcej tej «jajości», czyli własności złotej!
Ale królewicz zrozumiał z tego tylko, jedno.
— Ba — powiada — kiedy pomyślę, że może tę cielesność, czyli cudzość, już nie moją, niestety,
całuje teraz król Ćwieczek...
— E — ofuknął biedaka Wezyr: — Królewiczu! Każdy bierze z życia tylko pewną ilość,
stosownie do swoich uzdolnień. Jeżeli król Ćwieczek ryfa, to jużci nie zabierze Waszej Mości
tego, co jej się, nawet w tym samym przedmiocie należy i co nie dziś, to jutro może być
wyegzekwowane. Jeżeli zaś tenże Ćwieczek jest duchem wyższym... to by się z Waszą Mością
utożsamił, czyli że jego szczęście konkretne byłoby Waszej Mości szczęściem idealnym, i
cokolwiek on mógłby czuć w rzeczywistości, to Wasza Mość czuć by mogła to samo w
pomyśleniu, czyli żywiej, a nawet żywotniej, boć myślą jest żywot... Tak, wiem, co chcesz mi
Wasza Mość zarzucić. Jeżeli — powiesz — królewna jest wodą i jeżeli ktoś umył już w niej
choćby tylko nogi, to ja, królewicz, chcący się wykąpać w niej całkowicie, znajdę wodę
zabrudzoną. Na to odpowiem Waszej Mości, że kobieta jest jak rzeka z wodą bieżącą, czerp,
brudź, zawsze bę-
34
dzie czysta i niepamiętna, i gotowa do nowych obmy-
wań.
— Czysta po wierzchu, a na dnie muł i brud osiada.
— Toteż nie trzeba domacywać się dna wody, bo się zmęci, a tylko, samemu będąc niebem
pogodnym, w rzece się niezmąconej przeglądać.
— Wolę jednak, żeby królewna była nie rzeka, jeno oceanem: w płytkiej rzece zwykle się brudu
można dogrun-tować, ale ocean, choć najbardziej wstrząsany burzą, zawsze czysty.
— O królewiczu, królewiczu! jak nieopatrzne twoje życzenie! Niechaj królewna już będzie
rzeką, płytką, wąską, ale słodką, niźli przepastnym, szerokim oceanem, ale gorzkim.
— Gorzkim, mówisz? Pewnie, że gorzkim.
III
Tak rozmawiali królewicz z Wezyrem, wędrując po świecie, po szerokim. Idą sobie. Wezyr
kijkiem, szach mach, ucina główki ostom przydrożnym, pośpiewuje. czasem królewicz obejrzy
się, zapłacze... I idą.
Przechodzili koło ogrodów nieznanych, gdzie gęstwina taiła coś i strzegła milczeniem. Zza
gęstych płotów zwieszały się pęki ziół i pachniały; nad płotami i ziołami rosły krzewy barwne i
zasłaniały szczęście «cudze», niewiadome.
— Może by tam wejść i odpocząć? — mówił królewicz.
— Po co? — odpowiadał Wezyr i machnął kijkiem. — Jeżeli tam szczęśliwi, to nie zajrzyjmy im
i nie zaglądajmy tam, po co przeszkadzać? A jeżeli tam są nieszczęśliwi, to cóż im damy, chcąc
sami zabierać? Wyobraźrąy sobie, że tam panuje dżuma. To zmusza nas do uciekania. Raz, dwa,
trzy — uciekajmy!
I uciekali... od szczęścia.
35
l
Zmęczeni ucieczką, przysiedli na odpoczynek.
— Co robi teraz królewna? — westchnął królewicz.
— Co robi? — rzekł Wezyr i spojrzał na słońce. — Godzina przedwieczorna. Królewna siedzi w
ogrodzie, między dwiema lipami, na ławie kamiennej, nad wodą zieloną. Lipy kwitną, żaby
wzdychają... Nikt tam nie przyjdzie, bo ścieżkę zna tylko ona i stary ogrodnik.
— Nie mówisz mi prawdy. Widzę, wyraźnie widzę przy niej króla Ćwieczka. Coś mówi... Patrz,
bierze ją na kolana... całuje... Cisza ich ogarnia... Nic nie mówią... tak długo nic nie mówią! O,
bądź przeklęty ze swoimi radami!
— Królewiczu, jeżeli ty masz zdolność jasnowidzenia na swoją niekorzyść, to ja za to mam dar
jasnopatrzenia z uwzględnieniem twojego dobra. Podług mnie, królewna albo kocha, albo nie
kocha. Jeżeli kocha, to nie zdradza, więc jeżeliby zdradziła, to nie warto żałować tego, co nie
było kochaniem, tylko czczym jego pozorem, który można znaleźć u jakiej królewny nie bardzo
szukając.
— Milcz! Chodźmy do króla Ćwieczka. Muszę go zabić, inaczej oszaleję.
— Posłuchaj, królewiczu. Przypuśćmy, żeś go zabił, to cóż zyskujesz? Pochlebiasz królewnie,
zwiększasz jej próżność, tym samym i wymagania, i im bardziej nie kochała cię wpierw, tym
bardziej nie pokocha teraz.
— Dlaczego?
— Bo tylko u zwierząt samicę podbija się zabójstwem rywala. Królewnom zaś, choć o
panowaniu nad żądzami niechętnie się wyrażają, tylko to imponuje, tylko ta moc woli
rozkazująca żądzom drażni każdą królewnę i ostatecznie zmusza ją do uległości. Królewiczom
rozgorzałym i niepohamowanym królewna na kochanie siebie może pozwolić, ale sama pokocha
tylko żądzy pogromcę. Ufajmy, że tym pogromcą nie jest król Ćwieczek...
— Wszystko mi jedno — zawołał królewicz. — Wymorduję wszystkich Cwieczków. W braku
innych, mnie kochać musi. Czyż na wyspie bezludnej, gdzie tylko dwoje, czyż nie muszą się
kochać?
36
— Wszelki mus źle wpływa na miłość. A jeżeliby nawet, to taka miłość bezludna jest też i bez
smaku, bez porównań, bez jątrzenia, bez niepokojów, bez łechtania próż-nostek w królewnie
zakorzenionych. Dla królewny nie dość wybrać. Wybór ten musi być coraz nowymi dowodami
stwierdzany; inaczej królewna nie jest pewna jego trafności. Najmilej jest, jeżeli wybór ów może
kogoś z niewybra-nych, z odrzuconych, na śmierć zamartwić lub zazazdrościć. W naturze samej
miłości leży jakaś zagłada. Albowiem coś zginąć musi, aby sią coś zrodzić mogło. Chodzi więc
tylko o to: co i kto ma ginąć. To ginie, co było drzewem: palenisko zostaje. Zazdrość zabija, bo
ci, co zdolni są do jej uczu-wania, z góry już przeznaczeni na zagładę, dla uświetnienia tryumfu
wybrańca.
— Ja kpię sobie z zagłady, mój panie, jeżelim wszystkich tryumfatorów pomordował!
— To nie rozwiązuje położenia. Zabijesz ich ziemską wi-domość, ale nie zabijesz ich w sobie.
Nie zdusisz tego głosu, który nieustannie będzie ci szeptał: ten był ładniejszy, ten milszy, ten
mocniejszy, ten... A ja?
— A ja kochałem najbardziej, ja byłem arfą, na której coś grało z rozkoszy i bólu.
— Tak, właśnie. Ten ból i tę rozkosz wygrały jej ręce; skończyły i odrzucają narzędzie z
zerwanymi strunami...
z kiszek baranich.
— O wielki Wezyrze! Rzuć w trawę swoją torbę z sy-logizmami i prowadź do króla Ćwieczka.
Proszę cię, chodźmy.
— Chodźmy.
I poszli. Idąc pytał Wezyr:
— A którędy tu do króla Ćwieczka?
— A to pójdziecie — odpowiadano — hen tym polem, polem. Dalej będzie półdrożek. Będziecie
sobie po tym pół-drożku szli, szli, aż będzie taki jar, a za jarem sosna, a na sośnie kraska, a jak do
was zagada, to i wy do niej. A potem będzie gościniec, a z tego gościńca, na lewo, jak strzelił do
króla Ćwieczka.
37
IV
Szli tedy polem, polem... A był już wieczór. Naraz królewicz zawołał:
— A jeżelim ich przeżył? Oni zmarli, zabiłem ich, a ja żyję, więc jestem silniejszy, co?
Wezyr, który myślał już o czym innym, ocknął się i powrócił do tej morderczo-ożywczej materii,
duszę królewicza
oplątującej.
— Nie, królewiczu, mylisz się. To oni, ci pomordowani, ci Ćwieczkowie żyją, w tobie żyją, bo
wciąż o nich myślisz, wciąż myśleć musisz. Żyjesz, królewiczu, tylko po to, ażeby oni, jako
lepsi, w tobie żyć mogli. Twoja słabość jest w tym właśnie, żeś ich pomordował. Przeciwstawiłeś
im siebie, aby istnieć. Nie ma ciebie jako osoby niezależnej duchem. Położenie takie, rozumowo
czy odczuciowo w tobie nurtujące, w końcu może doprowadzi cię do tego, że zabijesz siebie, aby
oni żyć przestali w tobie. Ale czy przestaną? Unieśmiertelniłeś ich swoją nienawiścią, stworzyłeś
ich w niej, w królewnie.
— A gdybym i ją zabił, prócz siebie?
— Zostaną drzewa, które to widziały, zostanie powietrze tym zakłócone, zostanie ziemia krwią
znieważona — ziemia, która wyrzuci was z siebie na nową mękę.
— Więc jakież z tego wyjście?
— Wyjścia nie ma. Jest tylko wejście: wejście w siebie — zrozumienie.
— A więc także śmierć? Bo przyznasz, że zrozumieć, wytłumaczyć rzecz, to znaczy ją zabić,
zabić w duchu.
— Tak, właśnie. Trzeba zabić coś w sobie, zabić swoje nierozumienie, czyli słabość, a więc stać
się mocnym, zwyciężyć.
— I być kochanym? Bo jeżeli nie, to wolę zostać, jak jestem: wolę choć mękę miłości, aniżeli
brak jej zupełny.
— Gdy zostaniesz silnym, nie będziesz jej pragnął, tej miłości. Będziesz żył jej samą ideą,
pojęciem jej sa-
38
mym, które, jako takie, będzie odtąd zawsze w twej duszy obecne, a co było niemożebne
przedtem, w stanie n i e-pojmowania. Będziesz żył tą ideą w każdej chwili, nie jak dotąd,
dorywczo, pobudzony niektórymi wiązadłami i zawikłaniami form cielesnych, stanowiących
królewnę.
— Brr... aż mi zimno. Wezyrze, tyś nigdy nie kochał!
— Com miał kochać? Wszelka królewna nie na to jest, żeby ją kochać, tylko żebyśmy przez nią
odczuwali silniej naszą własną doskonałość, jeżeli ją mamy.
— Ależ nie myślisz chyba, że celem natury było, stwarzając kobietę, łechtać twoje wysokie o
sobie mniemanie?
— Bynajmniej nie sądzę, aby natura była tak po króle-wiczowsku grubiańska i żywiła
nieprzyjemne jakieś cele względem mnie, swego hołdownika, wdzięcznego jej za dary. Gdyby
natura zadawała sobie trud mieć cele! Ale mieć cel znaczy być niedopełnionym, czegoś łaknąć.
Naturze zaś nic nie brak. Ona jest wszystkim dla siebie, bo w niej jest wszystko. Jest w iniej to,
co zdołamy pomyśleć i co zdołamy wymarzyć, i co zdołamy wyśnić i przeczuć, jest w niej
jeszcze i to, czego nie widzimy, nie wyczuwamy i co jest dla nas martwe i nie istniejące dotąd, aż
sami staniemy się martwotą i nicością.
Mina Wezyra, gdy to mówił, stawała się coraz poważniejszą, tak że królewicz przestał go
rozumieć i z tego aż poweselał. A rozbawiło go na dobre, gdy Wezyr, z okiem utkwionym w
przestrzeń, nie uważał na nogi, potknął się o wykrot, upadł i nabił sobie na czole guza.
— Ha! ha! O mało nie stałeś się nicością i martwotą?...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plslaveofficial.keep.pl