- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krzysztof Jedli�ski"Jak rozmawia�z tymi co stracili nadziej�Psychologiapodr�cznacz�� drugaWydawnictwo "Intra"Warszawa 1993Jak rozmawia� z tymi co stracili nadziej�.P.W.Z.N."Print 6"Lublin 1995Przedruku dokonanoz pozycji: "Jak rozmawia�z tymi co stracili na-dziej�" wydanej przezWydawnictwo "Intra"Warszawa 1993* * *M�wi si�, �e lubimy narzeka�.Nawet na zdawkowe pytania: jak leci? odpowiadamy r�wnie zdawkowym: jakkrew z nosa albo stara bieda. Rzadko jeste�my zadowoleni: z m�a, �ony,pracy, dzieci,z rodzic�w, te�ci�w, zi�ci�w, z pogody, rz�du, szefa, pod-w�adnych. Wydaje si� czasem, �e mamy do czynienia z jak�� dziwn�, sta��jak smog w centrum miasta, mod�.A jednak - to zastanawiaj�ce - gdy kto� powie: S�uchaj, jest okropnie,beznadziejnie, d�u�ej tego nie wytrzymam - wok� niego nagle robi si�pusto. Odchodzimy, uciekamy od tego, kto jest naprawd� w z�ym stanie du-cha, komu naprawd� jest �le. Bezradnie opuszczamy r�ce, wi�cej - boimysi�. Bo ponarzeka� sobie mo�na. Ale naprawd� co� z tym zrobi�?Dlaczego unikamy ludzi, kt�rzy �le si� maj�, kt�rzy trac� nadziej� ipoczucie sensu?Do�� �atwo t�umaczy si� to jednym s�owem: znieczulicaJa jednak s�dz�, �e najwa�niejsz� przyczyn� naszego odsuwania si� odcz�owieka w niedoli, w rozpaczy jest nasza nieumiej�tno��. Po prostu niewiemy co robi� - jak mu pom�c. A przede wszystkim - jak z nim rozmawia�.Wiemy dobrze, �e zdawkowe, konwencjonalne formu�ki typu: nie przejmujsi�, przesta� o tym my�le�, we� si� w gar�� s� zupe�nie nieskuteczne,wi�cej - cz�sto wr�cz rani� naszego i tak ju� zdesperowanego rozm�wc�.Ale te� cz�owiek w niedoli budzi w nas l�k - czy� my sami tak naprawd�czujemy twardy grunt pod nogami, czy nasze w�asne poczucie sensu jest natyle mocne, by dla innych by� oparciem?A przecie� chcieliby�my pom�c, wiemy sami, jak cenne jest wsparcie dru-giego cz�owieka, jego dobre s�owo. Ale jak pom�c? Jak nie dozna� dojmu-j�cego poczucia pora�ki, wyrzut�w sumienia, �e nie zrobili�my nic, cho�tak wiele od nas oczekiwano?Szczeg�lnie dramatycznych barw nabieraj� nasze uczucia, gdy rozm�wcazdaje si� my�le� o �mierci, o samob�jstwie. Albo - gdy dotknie go nieu-leczalna, wiod�ca ku �mierci choroba.W tych najtrudniejszych przypadkach cz�sto odwo�ujemy si� do pomocyspecjalist�w - psycholog�w, psychiatr�w - i cz�sto s�usznie czynimy.Czy jednak nie nazbyt cz�sto nasz bli�ni odp�ywa w r�ce specjalisty niez poczuciem, �e�my go troskliwie przekazali, ale z bolesnym prze�wiad-czeniem, �e�my si� go pozbyli, �e - m�wi�c twardo - sp�awili�my go. Azreszt� czy nawet �wietny, a przecie� jednak obcy specjalista jest wstanie pom�c w pe�ni?Czy nawet wtedy, gdy nasz bliski czy znajomy jest ju� pod odpowiedni�opiek�, nie ma dla nas jakiego� przyjacielskiego zadania do wype�nienia?Czy najlepszy nawet psycholog albo psychiatra potrafi usun�� t� cz��poczucia bezsensu, kt�ra wi��e si� z do�wiadczeniem samotno�ci i izola-cji?W wielu tak zwanych rozwini�tych krajach, gdy kto� umiera, zatrudniasi� tanatologa - specjalist� od kontaktu z umieraj�cymi. Czy nas czekato samo? Czy sami nie jeste�my w stanie zapewni� blisko�ci i ciep�a na-szym odchodz�cym bliskim?Nie wypowiadam wojny tanatologom, psychologom i psychiatrom -sam jestempsychiatr�. Chc� tylko, aby specjali�ci mieli swoje dobrze okre�lone iniezb�dne miejsce i by nie zast�powali zwyk�ych �yczliwych ludzi tam,gdzie nie musz� i nie powinni ich zast�powa�.Zawsze b�d� istnie� sytuacje tak trudne, �e odwo�anie si� do pomocyspecjalisty b�dzie konieczne. A jednak zwyk�a otwarto�� i �yczliwo��zwyk�ego cz�owieka jest nie do zast�pienia i z kompetencjami specjalistywcale si� nie k��ci. Jak jednak uruchomi� w sobie t� �yczliwo�� i otwar-to�� wobec drugiego? Jak nie ba� si� - jego, jego rozpaczy, poczucia, �enie umiemy pom�c?Zamiast szybko odsy�a� naszego bliskiego do specjalisty sami mo�emy si�do niego uda� i po opisaniu sytuacji poprosi� o rady i wskaz�wki. Mo�emysami skorzysta� z konsultacji psychologa, psychiatry, po to, by pom�c.Chcia�bym, �eby i ta ksi��ka by�a form� konsultacji dla ludzi, kt�rzymogliby pom�c swoim zdesperowanym, �miertelnie zm�czonym k�opotami blis-kim i znajomym, a czuj� si� niekompetentni czy bezradni wobec takiegozadania.Cz�� pierwszaJak zdoby� odwag�?Ca�a ksi��ka chce by� odpowiedzi� na to pytanie. Wi�cej - chce by�obietnic� wspania�ej przygody wewn�trznej zwi�zanej z pomaganiem cz�o-wiekowi w k�opotach. Co jednak zrobi�, je�li obawa parali�uje nas od sa-mego pocz�tku? Je�li wr�cz powstrzymuje przed podej�ciem do cz�owiekazdesperowanego?Dobrze rozumiem ten "przedwst�pny" l�k - wi��e si� on z pytaniem: A cob�dzie, gdy nie uda mi si� pom�c mojemu znajomemu? Mo�e, nie daj Bo�e,jeszcze mu zaszkodz�?Ufam, �e pewn� pomoc� i zach�t� dla Czytelnika b�d� nast�puj�ce stwier-dzenia:- Wcale nie musisz by� zbawicielem twojego rozm�wcy, a jedynie �yczliwymi otwartym powiernikiem jego k�opot�w.- Je�li pomo�esz mu odrobin�, ale za to konkretnie i realnie, b�dzie toju� rzecz bardzo wa�na.- Tw�j znajomy jest wolnym cz�owiekiem - mo�e nie przyj�� pomocy, mar�wnie� prawo wybra� z niej to, co rzeczywi�cie jest mu potrzebne.- S� r�wnie� inni ludzie, do kt�rych mo�e si� zwr�ci� o pomoc - nie jestoczywiste, �e akurat ty jeste� najbardziej odpowiedni, cho� sprawdzi� tomo�na tylko pr�buj�c.- �yczliwe zwr�cenie si� ku drugiemu cz�owiekowi mo�e nie pom�c mu wspos�b wystarczaj�cy, ale nigdy nie mo�e mu zaszkodzi�.Warto sobie tych kilka zda� u�wiadamia� w chwilach obawy i zw�tpienia.Spok�j pochodz�cy z prawid�owej oceny cel�w i mo�liwo�ci, to najlepszapodstawa prawdziwej odwagi.Jak dostrzec cz�owieka w k�opotach?Cz�sto sprawa jest prosta - zw�aszcza wtedy, kiedy kto� nie jest namobcy, a my budzimy w nim zaufanie. Najcz�ciej sam m�wi nam o swoichk�opotach, sam je wskazuje i opisuje. Tych spraw i k�opot�w mo�e by�niesko�czona r�norodno�� - w ka�dej dziedzinie �ycia mo�emy do�wiadcza�kl�sk, niepowodze�, strat, ka�da zatem mo�e by� �r�d�em poczucia beznad-ziejno�ci i desperacji. Nasz rozm�wca m�wi obszernie, wyk�adaj�c ca��spraw� w d�u�szej rozmowie.Bywa jednak i tak, �e ma jakie� opory i ogranicza si� do napomykania oswoim z�ym stanie, jakby si� ods�ania� i zaraz wycofywa�.W tym przypadku musimy najpierw sprawdzi�, czy rzeczywi�cie chcia�by znami o sobie rozmawia�.Pierwsz� pr�b� mo�e by� zwyk�a ludzka reakcja. Je�li oka�emy naszemurozm�wcy zrozumienie m�wi�c najprostsze: Rozumiem jak to jest, albo Mog�sobie wyobrazi�, co to dla ciebie znaczy - otrzymamy w odpowiedzi albozach�t� do dalszej rozmowy, albo zdanie typu: Tak, ale ja sam musz� so-bie z tym poradzi�. Czy te�: Musi up�yn�� czas, aby to ode mnie odesz�o.Musimy by� pe�ni respektu, poszanowania dla ludzkiej wolno�ci wyboru.Nawet, gdyby�my mieli pewno��, �e nasz rozm�wca dzia�a na swoj� nieko-rzy��, odrzucaj�c nasz� ch�� pomocy - nie wolno wywiera� na niego jakie-gokolwiek nacisku. Mo�emy co najwy�ej zasygnalizowa� gotowo�� do rozmo-wy, gdyby sobie tego za�yczy� w przysz�o�ci. Zreszt� zdarza si� nierzad-ko, �e komu� wystarcza samo kr�tkie napomkni�cie o swoich k�opotach ispotkanie si� z �yczliw� reakcj� -ju� to jest wystarczaj�c� pomoc�.Dalsz� pr�b� (zw�aszcza, je�li "napomykanie" powtarza si�), b�dzie za-pytanie wprost: Czy mo�esz o tym ze mn� porozmawia�? Oczywi�cie i w tymprzypadku powinni�my w pe�ni uszanowa� decyzj� naszego znajomego.Zdarza si� te�, �e nasz znajomy w og�le nie m�wi o swoich k�opotach, myjednak jeste�my ich istnienia �wiadomi - na przyk�ad wiemy, �e zmar� muostatnio kto� bliski, �e ma trudn� sytuacj� domow�, �e si� rozwodzi, �ezapad� na ci�k�, nieuleczaln� chorob�. I tutaj konieczne jest sprawdze-nie, czy druga strona potrzebuje naszej rozmowy, pomocy. Powinni�my jed-nak zacz�� kontakt od stwierdzenia, �e wiemy o k�opotach naszego znajo-mego. Nast�pnie - jak w poprzednim przypadku - dajmy wyraz naszemu zro-zumieniu i wsp�odczuwaniu (ale nie wsp�czuciu! - to budzi podejrzeniao lito��, kt�rej nikt nie potrzebuje). Powiedzmy na przyk�ad: Wiem, �ejest ci ci�ko - my�l�, �e rozumiem, co mo�esz odczuwa�, albo: S�ysza-�em, �e nie najlepiej jest z twoim zdrowiem - mo�e m�g�bym w czym� cipom�c?Chcia�bym zwr�ci� uwag�, na szczeg�ln� delikatno�� z jak� winni�myzwraca� si� do naszego znajomego. Pami�tajmy, i� to, �e nie m�wi nam oswych k�opotach, mo�e oznacza�, �e pragnie je zachowa� w tajemnicy, st�dte� nasz� wiedz� o nich powinni�my na pocz�tku celowo wyra�a� w spos�bog�lnikowy - aby da� drugiej stronie mo�liwo�� �atwego wycofania si�.St�d powiedzenie: wiem, �e jest ci ci�ko, b�dzie lepsze, ni� wiem, �ezmar� ci ojciec. Podobnie: s�ysza�em, �e nie najlepiej jest z twoimzdrowiem oka�e si� bardziej na miejscu od zdania s�ysza�em, �e powa�niechorujesz.Bywa te� i tak, �e o z�ym stanie ducha naszego znajomego wnioskujemytylko na podstawie jego wygl�du, zachowania i sposobu m�wienia, cho�niekt�rzy bardzo skrz�tnie ukrywaj� przed otoczeniem swoje niedobre sa-mopoczucie.Co jednak prezentuje zwykle na zewn�trz cz�owiek, kt�ry traci poczuciesensu i nadziej�?Przygn�biony wyraz twarzy to pierwszy znak. U dzieci zw�aszcza wida�przygn�bienie szczeg�lnie wyrazi�cie - usta s� zawsze "w podk�wk�". Nie-rzadko wyst�puje sk�onno�� do p�aczu - czasem widzimy jedynie jego �ladyna twarzy.Ruchy osoby w k�opotach s� cz�sto niespokojne. Kto� taki cz�sto niejest w stanie wykona� precyzyjnych czynno�ci, mo�e te� mie�: sk�onno��do machinalnego t�uczenia przedmiot�w.Czasem ruchy s� jednak zwolnione, jakby niemrawe. Mo�na obserwowa�sk�onno�� do pogr��ania si� w milczeniu, do "odp...[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)