- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MIRANDA JARRETT
MałŜeństwo w trzech aktach
Tłumaczyła: Hanna Ordęga-Hessenmuller
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Staffordshire, Anglia, maj 1805
Lord Ross Howland, hrabia Mayne, oprócz swojej wysokiej pozycji
społecznej, cieszył się równieŜ sławą jednego z najtęŜszych umysłów swego
pokolenia. Najbardziej skomplikowane działania matematyczne rozwiązywał z
szybkością piorunującą, jego konkluzje w kwestiach naukowych były głębokie i
inspirujące, jednym słowem jego lordowska mość zadziwiał wiedzą i
błyskotliwością. Niestety, nawet ten imponujący umysł w pewnej delikatnej
kwestii nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie, zdawałoby się, nawet proste.
– Dawkins, powiedzcie no mi... – Ross, wydawszy z siebie głębokie,
pełne największego smutku westchnienie, pchnął kufel ku barmanowi, który
skwapliwie zaczął go ponownie napełniać piwem – ... czego moŜe chcieć
kobieta?
Barman wydął lekko wargi, pomyślał i nieco bezradnie pokręcił głową.
– Prawdziwa zagadka, milordzie, nieprawdaŜ. Oj, niejeden juŜ łamał
sobie nad tym głowę. A milord ma na myśli damy w ogólności, czy jakąś jedną?
– Jedną – oznajmił Ross, nie odrywając oczu od piany. Jego dociekliwy
umysł błyskawicznie skalkulował prędkość, z jaką mikroskopijny bąbelek
syczącej piany strzela sobie cichusieńko i znika lub teŜ osadza się na brzegu
kufla. – Chodzi o moją siostrę, lady Emmę.
– Lady Emmę?! – Dawkins wcale nie starał się ukryć swego
rozczarowania. – A ja sądziłem, Ŝe milord ma na myśli jedną z tych rozkosznych
pogańskich dziewcząt, co to ubrane są tylko w kwiaty i spódnice z trzciny.
Milord spotkał je przecieŜ podczas swych wojaŜy na Tahiti i do innych, równie
egzotycznych miejsc. Wszystkie gazety ciągle rozpisują się o tych słodkich
istotach.
– Słodkich... – mruknął Ross. Istoty płci Ŝeńskiej, o których wspomniał
barman, faktycznie mieszkały na Tahiti. Bardzo urodziwe i zadziwiająco
niefrasobliwe w kwestii nagości, były urodzonymi trzpiotkami i złodziejkami.
Ross bardzo szybko wyzwolił się spod ich uroku, jak zresztą przystało na
trzeźwo myślącego Anglika. – One mają tylko jedną zaletę, Dawkins. Bardzo
łatwo je zadowolić. Nowy Ŝelazny rondelek albo kolczyki z zielonych szkiełek, i
kaŜda z nich jest juŜ u szczytu szczęścia. A moja siostra, niestety, to zupełnie
inna historia. Słyszeliście, Dawkins, Ŝe Emma wychodzi za mąŜ?
Uśmiech Dawkinsa, nadzwyczaj szeroki i wyrazisty, literalnie przeciął
jego twarz na pół.
– Naturalnie, Ŝe słyszałem, milordzie. JakŜeby inaczej! Całe hrabstwo
raduje się tą nowiną. Bo i nie było chyba nigdy piękniejszej pary niŜ lady Emma
i sir Weldon Dodd!
– Na pewno nie.
Ross skinął głową z wielką satysfakcją. Po śmierci rodziców, którzy
dziesięć lat temu zmarli na podstępną gorączkę, Ross był jedynym bliskim
krewnym Emmy. I był zachwycony, Ŝe siostra sama zadbała o swoją przyszłość
w sposób tak wielce nieskomplikowany.
– Moja siostra bardzo dawno temu upatrzyła sobie sir Weldona na męŜa.
Kiedy jeszcze nie wyściubiała nosa z pokoju dziecinnego. Na szczęście, on
darzy ją równie gorącym afektem.
– Ludzie powiadają, Ŝe jak młoda para zna się od kołyski, stworzy
najlepsze stadło.
– Niestety, Dawkins, ja nadal widzę moją siostrę wyłącznie w pokoju
dziecinnym. Nie mogę uwierzyć, Ŝe osiągnęła wiek stosowny do zamąŜpójścia.
No cóŜ... byłem daleko stąd, kiedy skończyła siedemnaście lat. Siedemnaście!
Do kroćset! Kiedy wypływałem z Anglii, Emma potrafiła wejść po drabinie na
stryszek i pół dnia szukać kociąt, które gdzieś zapodziały się naszej kotce. Kiedy
wracała z tego stryszku, wyglądała jak nieboskie stworzenie. Cała w sianie,
potargana, we włosach ani jednej szpilki. A teraz szykuje się za mąŜ!
– Czas mija szybko, milordzie. A milorda długo w Anglii nie było.
– Prawie trzy lata.
Ross spojrzał w okno, Ŝeby sprawdzić, jak posuwa się naprawa koła w
jego powozie. Jako astronom, członek wyprawy naukowej, sponsorowanej przez
flotę wojenną, opłynął cały świat bez szwanku, a tu proszę, na dziesięć mil
przed Howland Hall powóz wjechał w koleinę i szprycha w kole pękła na pół.
CóŜ za ironia losu...
Nie gniewało to jednak Rossa zbytnio, do czego przyczyniły się
niewątpliwie dwa kufle dobrego wiejskiego piwa. IleŜ by dał za ten wyborny
smak, on i reszta załogi „Perseverance”, kiedy zawijali do Buenos Aires,
Honolulu i Bóg jeden wie, gdzie jeszcze! Poza tym, szczerze mówiąc, ten jego
powrót do domu jest zupełnie inny niŜ poprzednie. Nigdy dotąd nie opuszczał
Howland Hall na tak długo. Podczas podróŜy nie czuł tego, gdzieś na środku
Pacyfiku, Ŝe czas zupełnie nie ma znaczenia, kaŜdy dzień, kaŜda noc są do
siebie bardzo podobne. Ale kiedy dwa tygodnie temu spotkał się z Emmą w
Londynie, prawie nie poznał swojej siostry. Podczas jego nieobecności Emma
dokończyła edukację i z dziewczęcia zmieniła się w kobietę. Piękną. Gotową do
zamąŜpójścia, posiadania dzieci i Bóg jeden wie, do czego jeszcze, podczas gdy
jej trzydziestoletni brat pozostał wędrowcem i marzycielem, bardziej zajętym
gwiazdami na niebie niŜ śmiertelnikami, stąpającymi po ziemskim padole.
KaŜdego poranka, kiedy spoglądał w lustro, wydawał się sobie taki sam –
osobnik łagodny, promieniujący Ŝyczliwością, moŜe nieco potargany i
roztargniony, ale nie nadmiernie. Po prostu w sam raz, aby okazać światu, Ŝe
jest się dŜentelmenem, choć przesadnym elegantem na pewno nie. I choć tyle
jeździ po świecie, tyle się dowiaduje, nie zmienia się nic a nic. Człowiek w
lustrze wciąŜ jest taki sam. Ta myśl wydała mu się nadzwyczaj trzeźwa, mimo
niewątpliwej mocy piwa, serwowanego przez Dawkinsa.
Westchnął cięŜko i przeczesał palcami swoje potargane włosy..
– Domyślacie się więc, Dawkins, na czym polega mój kłopot. Nie mam
pojęcia, czym obdarować siostrę w tak waŜnym dla niej dniu. I kłopot tym
większy, Ŝe to istota bardzo niewymagająca. Miedzy Bogiem a prawdą, jak
dotąd, o nic mnie nie prosiła.
– No tak... Co tu podarować... co tu podarować... – Barman wolnymi
ruchami wycierał lśniący blat. – śelazny rondelek na pewno nie będzie
odpowiednim prezentem dla lady Emmy. MoŜe jakiś klejnocik? Od tego damy
nie stronią...
– Ma mnóstwo błyskotek, połowy z nich wcale nie nosi. Poza tym chcę,
Ŝeby przed ceremonią zaślubin wybrała sobie jakieś klejnoty ze szkatuły naszej
matki.
– Jego lordowska mość jest dŜentelmenem nadzwyczaj hojnym... A moŜe
jakaś nowa suknia? – Kapelusz przystrojony rzadkimi piórami?
– Jeśli chodzi o stroje, to przed ślubem dałem siostrze całkowicie wolną
rękę. – Ross przywołał w pamięci rachunek od krawca, jaki przedstawił mu
niedawno buchalter. – Powiedziałem jej, Ŝe pod tym względem moŜe sobie
pofolgować i siostra posłuchała. Jeśli sir Weldon potrafi być stanowczy, to
Emma przez co najmniej pięć lat powinna obejść się bez pary nowych pończoch.
– MoŜe więc powozik? Powozik z parą ładnych koników?
– Weldon juŜ jej podarował. – Uśmiech Rosa coraz bardziej przypominał
jakiś grymas pełen rozpaczy. – O tym powoziku rozpisywała się w ostatnim
swoim liście.
– W takim razie moŜe coś egzotycznego, jakaś rzadka pamiątka, którą
milord przywiózł z podróŜy. Piękna muszla albo róg jednoroŜca czy inny cud
natury?
– JednoroŜec, Dawkins, to wytwór fantazji. Nie ma Ŝadnego naukowego
dowodu ani świadectwa prawdy, Ŝe istniały lub istnieją.
Ross upił potęŜny łyk piwa, rozkoszując się przyjemnym ciepłem,
rozlewającym się po całym ciele.
– A wiecie, Dawkins, Ŝe za zgodą kapitana Williamsa nazwałem
imieniem Emmy jedną z wysp, której nie ma jeszcze na mapie? Emmalazja. Tak
nazwałem tę wysepkę. Ale wydaje mi się, Ŝe na Emmie nie zrobiło to większego
wraŜenia.
– Milord wie, jakie są kobiety. Dla nich coś, czego nie mogą pokazać
innym, pochwalić się przed przyjaciółkami, jest czymś absolutnie
bezuŜytecznym.
– Macie rację, Dawkins. – Ross skinął głową, wdzięczny barmanowi za
nadzwyczajną znajomość rzeczy w tej materii. – Ale Emma jest moją jedyną
siostrzyczką, słodkie moje jagniątko, i ja bardzo chcę obdarować ją czymś
rzadkim, niezwykłym, czymś, co będzie jej godne.
Nagle tuŜ za Rossem ktoś chrząknął, zaraz potem przemówił męski głos,
wyjątkowo donośny i dźwięczny.
– Wasza lordowska mość raczy wybaczyć, Ŝe jego słowa przypadkiem
dobiegły do mych uszu. Ale nie mogłem się powstrzymać przed zapoznaniem
się z naturą dylematu, trapiącego milorda. I myślę, milordzie, Ŝe mogę dać ci
nadzieję, mogę zaofiarować ci cud. Krótko mówiąc, pragnę zaoferować prezent
ślubny niebywały, najwspanialszy wśród ślubnych prezentów.
Ross odwrócił się, odsuwając przedtem od siebie kufel, aby broń BoŜe,
piwa nie rozlać. I dobrze, Ŝe wykazał się taką przezornością, bo omal nie
podskoczył na widok indywiduum, które teraz ukazało się jego oczom.
Spodziewał się ujrzeć kogoś w chłopskiej bluzie lub teŜ w skórzanej
kamizelce stajennego, czyli odzieniu najczęściej spotykanym w gospodzie
Tawny Buck. A to dziwaczne indywiduum płci męskiej wyglądało jak, nie
przymierzając, jakiś druid.
Z ramion męŜczyzny spływał ku ziemi płaszcz długi, purpurowy, obszyty
wyblakłymi nieco złocistymi galonami. Palce zdobiły pierścienie nadnaturalnej
wielkości. Siwe, wijące się włosy opadały na ramiona jak grzywa leciwego lwa.
Twarz nieznajomego emanowała dostojeństwem. Nos pasowałby samemu
Cezarowi, czoło wysokie i szerokie, pełne powagi. Oczy zadziwiająco piękne,
ciemnoniebieskie, a właściwie granatowe, jak niebo tuŜ po północy. Oczy
mądre, które widziały wiele smutków i radości, i nadal się od nich nie
odwracają.
Ross sposępniał i lekko potrząsnął głową, Ŝeby nieco w niej rozjaśnić.
CóŜ to się dzieje? – Czy to piwo, czy teŜ ten niebywały starzec sprawia, Ŝe
astronom zaczyna myśleć jak poeta?
Starzec tymczasem, w oczekiwaniu na odpowiedź Rossa, skrzyŜował
ramiona na piersi, czyniąc to ruchem bardzo efektownym, wprawił bowiem przy
tym w ruch cały swój płaszcz. Miękki aksamit uniósł się jak purpurowa fala i
owinął się wokół starca. Ross nadal jednak zachowywał milczenie, po prostu
brakło mu słów. Starzec, odczekawszy chwilę, uniósł dumnie głowę i ponownie
zabrał głos.
– Znam rozwiązanie twego dylematu, milordzie. Znam sposób, aby siostra
twoja nie posiadała się z radości, a jej wdzięczność była bezgraniczna...
– Wystarczy, ty stary łotrzyku! – Dawkins wyszedł zza baru i chwyciwszy
starego człowieka mocno za ramię, zaczął popychać go w stronę drzwi, mrucząc
gniewnie: – Jego lordowska mość nie potrzebuje, Ŝebyś wtykał nos w jego
sprawy...
– Dawkins! Poczekajcie no!
Ross uśmiechnął się. Długa podróŜ statkiem nauczyła go wiele, między
innymi tego, Ŝe najlepszą informację uzyskuje się często z najbardziej
nieprawdopodobnego źródła.
– A więc proszę! Podzielcie się ze mną swoją nadzwyczajną sugestią,
dobry człowieku. Bo ja, niestety, pomysłu Ŝadnego nie mam.
Stary człowiek, obrzuciwszy Dawkinsa spojrzeniem pełnym pogardy,
uwolnił z jego uścisku swoje ramię i z ponownym łopotem purpurowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)