- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jan Jakub Rousseau

Urodził się 28 czerwca 1712 w Genewie, był synem zegarmistrza, bardzo często zmieniał zawody i prace, raz będąc urzędnikiem, służącym, kompozytorem bądź autorem różnych sztuk.
Przebywał głównie w Paryżu, Genewie bądź w podparyskich miejscowościach. Raz tylko opuścił Europę, udał się do Anglii na zaproszenie Hume`a.
W 1750 roku otrzymał nagrodę Akademii w Djion. Za konkurs na temat: "Czy odrodzenie nauk i sztuk przyczyniło się do naprawy obyczajów?". Stał się on obiektem podziwu jak i niechęci, Rousseau nie był zawodowym filozofem.
Sam Wolter napisał do niego list z gratulacjami, niestety krótko trwał serdeczny stosunek Woltera do Rousseau. Na przeszkodzie stawał jego charakter, który miał talent do zrażania sobie przyjaciół. Wszystkie szykany i wiele problemów doprowadziły go do manii prześladowczej.
Wysoko stawiał wychowanie rodzinne, ale oddał swoje pięcioro dzieci do przytułku, albowiem zbyt dużo hałasowały i kosztowały. Zmarł w samotności 2 lipca 1778.
Pisma Rousseau:
Rozprawa o nowej muzyce (1743)
Rozprawa o naukach i umiejętnościach (1749)
List o muzyce francuskiej (1753)
Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierówności(1755)
Nowa Heloiza (1761)
Umowa społeczna (1762)
Emil, czyli o wychowaniu (1762)
Uwagi o rządzie polskim (1772)
Wyznania, które nie zostały dokończone ze względu na śmierć Jana Jakuba.

Kilka słów na odpowiedzi Rousseau na temat pracy konkursowej:
Punktem wyjścia odpowiedzi Rousseau była idea „stanu natury". Rousseau jednakże nie zakładał, iż stan ten kiedykolwiek realnie egzystował. Pisał nawet, że konstytuując swoją wizję, programowo pomija wszelkie fakty i w rezultacie opisuje stan, który „[...] nie istnieje, nigdy może nie istniał i nigdy prawdopodobnie nie będzie istniał, o którym jednak musimy mieć pojęcie trafne, by trafnie osądzić nasz stan społeczny". Idea „stanu natury" była tylko hipotezą roboczą, świadomie przyjętym modelem teoretycznym, założeniem koniecznym dla dalszej interpretacji, próby zrozumienia człowieka i jego społecznego życia oraz — co równie ważne — dokonania oceny istniejącego porządku.
W stanie natury człowiek miał istnieć poza wszelkimi relacjami z innymi ludźmi Był sam, pozostawiony samemu sobie. Życiu jego właściwa była absolutna niezależność od wszelkich więzi i absolutna wolność od jakichkolwiek reguł. Jedyny motor postępowania stanowiła miłość samego siebie — instynkt samozachowawczy, który nakazywał troszczyć się o własne potrzeby i korzystać ze świata rzeczy. Była to więc egzystencja ograniczona tylko do samego instynktu zwierzęcego.
"Wrażliwość ludzka nie wykraczała poza sferą doraźnych pragnień, a samowiedza — poza fizyczną stroną jego istoty. Tak oto człowiek był w istocie drapieżnym zwierzęciem. Ale ta „[...] doskonała niezależność i ta wolność bez żadnych reguł, nawet związana z niewinnością czasów najdawniejszych, byłaby stałą, zasadniczą i zgubną przeszkodą dla rozwoju naszych najwspanialszych zdolności". Gdyby utrzymał się stan natury, to „[...] ziemią zapełnialiby ludzie, między którymi nie byłoby prawie żadnej łączności [...] każdy z nas byłby odizolowany od innych, każdy myślałby tylko o sobie; nasz rozum nie mógłby się rozwijać, żylibyśmy bez żadnych uczuć i umieralibyśmy nie przeżywszy życia, całe nasze szcząście polegałoby na nieświadomości naszej nadzy; nie byłoby ani dobroci w naszych sercach, ani moralności w naszych czynach i nigdy nie zaznalibyśmy najprzyjemniejszego uczucia, jakim jest umiłowanie cnoty".
Proces denaturalizacji był tedy aktem koniecznym i progresywnym. Człowiek, porzucając stan natury, porzucił egzystencją zwierzęcą. Stając sią członkiem społeczności ludzkiej, stał się naprawdę człowiekiem. Co jednakże spowodowało ów proces przejścia od stanu natury do cywilizacji? Otóż siły człowieka, jego możliwości dostosowane są do naturalnych potrzeb pierwotnego stanu. Ale potrzeby ludzkie są czynnikiem dynamicznym. Zaspokojenie jednych rodzi żywiołowo inne. Ten zaś dynamiczny wzrost potrzeb rychło przekroczył naturalne możliwości ich zaspokojenia. Ludzie, usiłując zwielokrotnić swoje siły, poczęli posługiwać się narzędziami i nawiązali współpracę. Tak oto wzrost potrzeb doprowadził do utworzenia społeczeństwa. Ale nie tylko. Stan społeczny był również wynikiem konfliktu ze środowiskiem przyrodniczym. Natura zbyt skąpo wyposażyła, człowieka.


(A. Sikora, Spotkania z filozofią, Warszawa 1983, s. 276-277.)

Listy moralne

List drugi
Celem życia ludzkiego jest szczęście, któż z nas jednak wie, jak je osiągnąć? Bez zasad, bez mocnej podstawy gonimy od jednego pragnienia do drugiego, a te, które zdołaliśmy zaspokoić, nie zbliżają nas ani trochę do szczęścia. Niezmiennych reguł postępowania nie daje nam ani rozum, któremu brak mocnych podstaw, władzy i solidności, ani namiętności, które następują jedna po drugiej i nie przestają się wzajem zwalczać. Jesteśmy ofiarami ślepej niestałości naszych serc, a korzystanie z dóbr upragnionych gotuje nam jedynie wyrzeczenia i troski; wszystko, co posiadamy, ukazuje nam tylko to, czego nam nie dostaje; nie wiedząc, jak należy żyć, umieramy wszyscy nie zaznawszy naprawdę życia. Jeżeli istnieje jakiś środek, by się wyzwolić z tego potwornego zwątpienia, to chyba ten jedynie, aby posunąć je na jakiś czas poza jego naturalne granice, nie dowierzać żadnym swoim skłonnościom, poznać samego siebie, rozniecić w głębi duszy płomień prawdy, zbadać bodaj raz wszystko, do czego się jest zdolnym, wszystko, w co się wierzy, wszystko, co się odczuwa, i wszystko, co należy myśleć, czuć i w co wierzyć, żeby być szczęśliwym, w granicach 'możliwości życia ludzkiego.

List trzeci
Zmysły nasze są narzędziami wszelkiej naszej wiedzy. To właśnie od nich pochodzą nasze idee, a przynajmniej one są przyczyną okazjonalną tych idei. Rozum ludzki, skrępowany i zamknięty w swej powłoce, nie może, że tak powiem, przeniknąć ciała, w które jest wciśnięty, i działa jedynie poprzez zmysły. Są one jak gdyby pięcioma oknami, przez które duch nasz chciałby ujrzeć światło dzienne, ale okienka są małe, szkło zamglone, mury grube, a dom bardzo źle oświetlony. Zmysły są nam dane dla samozachowania, a nie dla kształcenia, mają nas pouczać tym, co jest dla nas pożyteczne lub nie, a nie o tym, co jest prawdą lub fałszem; nie jest ich przeznaczeniem służyć badaniu natury; kiedy chcemy się nimi w tym celu posłużyć, okazują się niewystarczające, wprowadzają nas w błąd i nigdy nie możemy mieć pewności, że dzięki nim znaleźliśmy prawdę.

List czwarty
Czy nigdy nie odczuwałaś, o Pani *, tajemnego niepokoju, który nami targa na widok naszej niedoli i który się oburza na nasze słabości jak na obelgę wobec zdolności, co nas wywyższają? Czy nie odczuwałaś, Pani, nigdy mimowolnych uniesień, które ogarniają czasem duszę wrażliwą na widok piękna moralnego i ładu intelektualnego na świecie? Czy nie odczuwałaś owego zapału, który ściska serce, który budzi w nim nagle umiłowanie cnót niebiańskich, czy nie odczuwałaś owych wzniosłych porywów, które nas wynoszą ponad naszą własną istotę i wprowadzają do niebios obok samego Boga? Ach, gdyby ten święty ogień mógł trwać, gdyby ten szlachetny szał nie opuszczał nas przez całe życie, odwaga nasza nie cofałaby się przed żadnymi bohaterskimi czynami, żadne występki nie ośmieliłyby się do nas zbliżyć, odnosilibyśmy nad samymi sobą wspaniałe zwycięstwa, nie byłoby nic wielkiego, czego nie moglibyśmy osiągnąć własnym wysiłkiem.

List piąty
Cała wartość moralna życia ludzkiego zasadza się w intencji człowieka. Dobre uczynki tracą swą wartość w głębi duszy, gdy intencja nie jest dobra. Zęby naprawdę dobro było dobrem, musi ono nim być w głębi naszych serc, podobnie jak w naszych czynach, główną zaś nagrodą za sprawiedliwość jest poczucie, że się ją uprawia. Jeśli dobroć moralna jest zgodna z naszą naturą, człowiek może być zdrów i mocny jedynie wtedy, kiedy jest dobry. Jeśli tak nie jest, jeśli człowiek jest zły z natury, nie może przestać nim być, nie wynaturzając się. Dobroć byłaby u niego tylko występkiem przeciwnym naturze: stworzony, aby szkodzić bliźnim, jak wilk, aby dusić swoją ofiarę, człowiek ludzki byłby równie zdeprawowanym zwierzęciem jak litościwy wilk, a cnota budziłaby w nas wyrzuty sumienia.
Czy uwierzysz, Pani, że nie ma na świecie zadania łatwiejszego do rozwiązania? Aby je rozwiązać, wystarczy zagłębić się w sobie samym i zbadać — pominąwszy wszelki osobisty interes — do czego prowadzą nas nasze wrodzone skłonności. Jaki widok zachwyca nas bardziej, widok udręki czy szczęścia bliźniego? Co czynimy najchętniej i co pozostawia po sobie przyjemniejsze wrażenie, akt dobrodziejstwa czy akt złośliwości? Kim interesujemy się na naszych scenach? Czy z upodobaniem ogląda Pani występki? Czy wylewa łzy nad ukaranymi złoczyńcami? Czy ukryte życzenia stawiają Panią po stronie nieszczęśliwego bohatera czy triumfującego tyrana? A któż z was zmuszony do wyboru nie wolałby być dobrym człowiekiem, który cierpi, niż złym, któremu los sprzyja; tak wstręt do wyrządzania zła góruje u nas z natury nad strachem przed jego doznawaniem. Oglądamy na ulicy czy na drodze jakiś akt zła i niesprawiedliwości: w pierwszej chwili czujemy w głębi serca odruch gniewu i oburzenia, który skłania nas do wzięcia w obronę ciemiężonego, ale nakaz silniejszego obowiązku powstrzymuje nas, a ustawy pozbawiają nas prawa do obrony niewinności.
Gdy zaś, przeciwnie, uderzy nasze oczy akt łaskawości i szlachetności, jakiż budzi on podziw i miłość. Któż nie mówi do siebie: chciałbym czynić tak samo. Najbardziej znieprawione dusze nie mogły chyba stracić całkiem tej skłonności; złodziej, który obrabowuje przechodniów, osłania jednak nagość nędzarza; nie masz dzikiego zbrodniarza, który by nie podtrzymał człowieka mdlejącego. Nawet zdrajcy, knując swoje spiski, podają sobie ręce, dają sobie słowo i szanują je. Człowieku przewrotny, nic na to nie poradzisz, jesteś dla mnie człowiekiem złym z nieporadności; natura bowiem nie stworzyła cię, aby nim być.
Mówi się o wyrzutach sumienia, które karzą tajemnie ukryte zbrodnie i często je ujawniają. Niestety, któż z nas nie słyszał nigdy tego natarczywego wołania? Mówi się o tym z doświadczenia i chciałoby się zdławić to mimowolne uczucie, które sprawia nam tyle udręki. Lecz bądźmy posłuszni naturze, rzekonamy się, z jaką słodyczą pochwala to, co sama nakazała, jak błogiego spokoju zaznaje dusza zadowolona z siebie. Zły boi się i unika samego siebie; pociesza się ucieczką przed sobąotoczenia; rzuca niespokojne spojrzenia naokoło i szuka obiektu, który by pobudził do śmiechu; bez obelżywego szyderstwa pozostawałby wiecznie smutny. Przeciwnie zaś, sprawiedliwy ma v sobie wewnętrzną pogodę; śmiech jego nie jest wcale złośliwy, lecz radosny; w sobie samym nosi źródło tej radości. Z dala od ludzi jest równie wesoły jak w towarzystwie. Niezmąconej radości, której panowanie każdy w nim dostrzeże, nie czerpie z otoczenia, lecz otoczeniu użycza. (...)
Istnieje zatem w głębi każdej duszy wrodzona zasada sprawiedliwości, według której mimo naszych własnych reguł sądzimy nasze uczynki i uczynki bliźnich jako dobre lub złe. Tę właśnie zasadę nazywam sumieniem. (...) Istnieć to dla nas znaczy czuć; nasza zdolność odczuwania ;est bezspornie wcześniejsza od naszego rozumu. Jakakolwiek byłaby przyczyna naszego istnienia, właśnie ona wyposażyła nas w środki utrzymania tego istnienia, obdarzając nas uczuciami zgodnymi z naszą naturą, i niepodobna zaprzeczyć, że przynajmniej one są wrodzone. Te uczucia ze względu na jednostkę to miłość siebie samego, strach przed bólem i śmiercią, pragnienie szczęśliwości. Lecz jeśli człowiek, co nie ulega wątpliwości, jest zwierzęciem towarzyskim z natury, a co najmniej został stworzony, by takim być, może być nim wyłącznie dzięki innym uczuciom wrodzonym, a odnoszącym się do rodzaju ludzkiego. Z tego układu moralnego utworzonego przez podwójny stosunek — do siebie samego i do bliźnich — rodzi się naturalny impuls sumienia.
Sumienie, sumienie, boski instynkcie, głosie nieśmiertelny i niebiański, pewny przewodniku istoty ciemnej i ograniczonej, ale rozumnej i wolnej, nieomylny sędzio dobra i zła, szlachetna emanacjo wiecznej substancji, która czynisz człowieka podobnym bogom, ty jedynie stanowisz o doskonałości ludzkiej natury.
Bez ciebie nie czują w sobie nic, co by mię wynosiło ponad zwierzęta, prócz smutnego przywileju miotania się od błędu do błędu, kierowany rozsądkiem niepewnym swych reguł i rozumem niepewnym swych zasad.
Nie myśl więc, Zofio, że nie dałoby się wyprowadzić czynnej zasady sumienia wprost z naszej natury, niezależnie nawet od rozumu.
A gdyby nie było można, nie byłoby to konieczne. Filozofowie nie zwalczają bowiem tej zasady, nie dostarczają dowodu, że nie istnieje, ale poprzestają na konstatacjach. Gdy zaś my twierdzimy, że zasada ta istnieje, tyleż przemawia za nami, co za nimi, a mamy za sobą ponadto siłę wewnętrznego przekonania i głosu sumienia, który sam za siebie świadczy.
Droga Przyjaciółko, jakże godni pożałowania są ci smętni myśliciele! Dławiąc w sobie uczucia naturalne, niszczą źródło wszelkich swoich radości i nie umieją wyzwolić się inaczej spod brzemienia sumienia jak tracąc wrażliwość. Jeśli cnota jest niczym, jeśli przyjaźń jest tylko przyzwyczajeniem lub osobistym interesem, jakich prawdziwych radości możemy zaznawać na tym padole?

(M. Łojek, Teksty filozoficzne dla szkół średnich, Warszawa 1987, s. 160-164.)

Jean Jacques ROUSSEAU / Cnota a zło moralne

Fragmenty z wydanych pośmiertnie Listów moralnych

Wydaje mi się, po pierwsze, że wszystko, co jest we mnie moralne, związane jest zawsze z czymś poza mną; że nie miałbym ani wad, ani cnót, gdybym żył zawsze sam, i że byłbym dobry tylko tą dobrocią absolutną, która oznacza, że coś jest takie, jakim powinno być z natury swej (...)

Czy chcemy teraz dociec, co może nas uczynić szczęśliwymi na tym świecie? Wejrzyjmy w samych siebie i poradźmy się swego serca. Każdy odczuje, że szczęście jego nie jest w nim, ale zależy od wszystkiego, co go otacza. Zbytek, który każe na siebie pracować całej przyrodzie, żądza wywyższenia się, która chce ujarzmić świat, rozkosz, która jest niczym w samotności, próżność, która chce, by widziały ją oczy wszystkich, dobroć, która pragnęłaby, ażeby wszyscy byli zadowoleni; wszystko, co nas dotyczy, zależne jest od przedmiotów na zewnątrz nas; wszystkie nasze pragnienia wciąż znikają; jedynym szczęściem jest to, które nam przypisują inni; gdybyśmy nie byli oglądani, nie chcielibyśmy być w ogóle. (...) Takie są nienaruszalne więzy, które jednoczą nas wszystkich i uzależniają nasze istnienie, zachowanie naszego życia, naszą wiedzę, nasz los, nasze szczęście i, najogólniej, dobro i zło każdego z nas od stosunków społecznych.
( M. Adamczyk, B. Chrząstkowska, J. T. Pokrzywniak, Starożytność-oświecenie; Podręcznik literatury do klasy pierwszej szkoły średniej, Warszawa 1991, s. 484)

Jean Jacques ROUSSEAU / Zasady umowy społecznej

Fragmenty

Co sprawia, że państwo jest jedno? Zjednoczenie jego członków. A z czego powstaje zjednoczenie jego członków? Z zobowiązania, które ich łączy. Z tym się wszyscy zgadzają. Jakaż jest jednak zasada tego zobowiązania? Oto kwestia, co do której panują wśród autorów rozbieżności. Według jednych jest nią siła; według innych ? władza ojcowska; według innych jeszcze ? wola Boża. Każdy formułuje swoją zasadę i zwalcza zasadę sformułowaną przez innych; i ja też nie uczyniłem inaczej; idąc w ślady najlepszych spośród tych, którzy zagadnienia te roztrząsali, uznałem za zasadę ciała politycznego umowę jego członków, odrzucając inne zasady. Oprócz tego, że zasada ta jest prawdziwa, przewyższa ona wszystkie inne trwałością; bo cóż może być pewniejszą podstawą zobowiązania między ludźmi jak wolna decyzja podejmujących zobowiązanie? Można się spierać co do wszelkiej innej zasady, ale ta jest bezsporna. (...)

Powiadam, że zobowiązanie to jest szczególnego rodzaju, ponieważ będąc zobowiązaniem absolutnym, bezwarunkowym, bez zastrzeżeń, nie może jednak być niesprawiedliwe ani też nie może stwarzać możliwości nadużyć; niemożliwe jest bowiem, aby organizm chciał sam sobie szkodzić, dopóki jako całość zmierza tylko do dobra wszystkich.

Jest ono szczególnego rodzaju również dlatego, że wiąże umawiających się, nie podporządkowując ich nikomu, i że ustanawiając dla nich jako zasadę tylko ich wolę, pozostawia ich równie wolnymi jak przed zaciągnięciem zobowiązania. Wola wszystkich jest zatem nakazem najwyższym, zasadą najwyższą i tę zasadę, jako powszechną i uosobioną, nazywam suwerenem. (...)

Ale jak działa ten byt abstrakcyjny i kolektywny? Działa za pośrednictwem praw i nie może działać inaczej.

A cóż to jest prawo? Jest to publiczne i uroczyste wyrażenie woli powszechnej w sprawie dotyczącej ogółu.

Powiadam ?w sprawie dotyczącej ogółu", albowiem prawo utraciłoby swą moc i przestałoby być ważne, gdyby jego przedmiot nie dotyczył wszystkich. (...)

Władza prawodawcza, która jest suwerenem, potrzebuje więc innej władzy, która wykonuje prawo, to jest ? sprowadza je do aktów jednostkowych. Ta druga władza powinna być ustanowiona w taki sposób, żeby wykonywała prawo stale i żeby wykonywała zawsze tylko prawo. Stąd się bierze instytucja rządu.

Cóż to jest rząd? Jest to ciało pośredniczące, ustanawiane między podwładnymi a suwerenem dla ich komunikowania się, któremu powierzono wykonywanie prawa i utrzymywanie wolności zarówno obywatelskiej, jak i politycznej. (...)
(M. Adamczyk, B. Chrząstkowska, J. T. Pokrzywniak, Starożytność-oświecenie; Podręcznik literatury do klasy pierwszej szkoły średniej, Warszawa 1991, s. 483-484)

 

...[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)