- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Samantha James

JANKESKAPROLOG

Anglia 1790

Wysoka, porośnięta bluszczem brama strzegła wjazdu do Farleigh Hall. Długa, szeroka aleja dojazdowa wiła się między pięknymi, tarasowo opadającymi ogrodami i wysadzanymi cisami ścieżkami. Jednak największe wrażenie robił sam dwór - majestatyczna budowla o okazałej fasadzie. Prowadziły do niego szerokie kamienne stopnie. Frontową ścianę zdobiły smukłe, dwudzielne okna, okolone od wewnątrz połyskującymi złotem jedwabnymi kotarami. Widok ten jednocześnie zachwycał i wzbudzał lęk.

We wschodnim skrzydle, pod czujnym okiem guwernera, pana Findleya, odbywali naukę dwaj chłopcy. Coraz częściej jednak ich wzrok biegł ku oknu, które ze względu na ciepłe czerwcowe popołudnie było lekko uchylone. Starszy z nich miał dziesięć lat i jasne włosy, młodszy zaś, sześcioletni - kruczoczarne. Obaj spoglądali na świat połyskującymi niczym srebro szarymi oczami, które odziedziczyli po ojcu.

Właśnie na niego czekali z takim niepokojem, nie mogąc usiedzieć z niecierpliwości. W końcu pan Findley wzniósł oczy i machnął niecierpliwie dłońmi.

- Dość tego! - rzucił gniewnie. - Macie w głowach tylko siano. Wasz ojciec wraca dopiero wieczorem, ale czyż moje słowa cokolwiek tu znaczą? Wiedza to niezwykle cenny dar, lecz zdaje się, że żaden z was tego nie rozumie.

Obrzucił chłopców spojrzeniem, w którym lekceważenie mieszało się z zazdrością, mrucząc coś pod nosem o niesprawiedliwości losu. Nawet jeśli w głowach będą mieli pusto, to w kiesach nie zabraknie im grosza. Byli wszak synami siódmego księcia Farleigh, jednego z najmajętniejszych parów Anglii.

W tej samej chwili dał się słyszeć turkot zbliżającego się powozu. Pochłonięty myślami pan Findley nic zwrócił na to uwagi.

Powóz tymczasem zajechał już przed dwór. Starszy z chłopców puścił się biegiem po szerokich marmurowych schodach. Młodszy próbował pójść za jego przykładem, przebierając szybko szczupłymi nóżkami, lecz został daleko w tyle. Kiedy dobiegł do podwójnych drzwi wejściowych, z powozu wysiadał właśnie przystojny mężczyzna w eleganckim, pasiastym, jedwabnym surducie i jasnych obcisłych spodniach.

- Tatusiu! - Błyszczące radością oczy starszego z chłopców wpatrywały się z zachwytem w rodziciela. - Strasznie za tobą tęskniliśmy. Bardzo lubię lekcje konnej jazdy z Ferrisem. ale wolę z tobą.

Wzrok księcia spoczął na złotowłosej główce synka, potem przesunął się po arystokratycznej twarzyczce, która tak bardzo przypominała... Boże, jakiż ten chłopiec jest podobny do matki!

- Ja także, Stuarcie - odpowiedział ze śmiechem. - Bardzo często myślałem w czasie podróży o naszych lekcjach, dlatego nie mogłem się oprzeć i przywiozłem ci prezent.

Dał znak lokajowi. Na podjeździe rozległ się stukot końskich kopyt. Oczom zebranych ukazał się jeździec, prowadzący małego białego kucyka.

- Och, tatusiu! - westchnął chłopiec z zachwytem. - Przywiozłeś mi kucyka. Ojej! Będzie się nazywał Biały Tancerz.

Książę uśmiechnął się pobłażliwie i podprowadził konika.

Nie ma lepszego prezentu dla księcia Farleigh - oznajmił. Żaden z nich nie zauważył małego Gabriela, który wpadł między nich jak strzała.

- Kucyk! - wykrzyknął z radością. - Tatusiu, przywiozłeś nam kucyka! - Z dziecięcą żywiołowością wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia.

Nagły ruch przestraszył zwierzę. Szarpnęło się w tył i uniosło przednie nogi. Stuart gwałtownie odskoczył, o włos unikając zderzenia z kopytami.

- Ten kucyk jest dla twojego brata, nie dla ciebie! - rzucił gniewnie książę. - I cóż ty, na litość boską, wyprawiasz? Płoszysz tylko konia. Twój brat mógł zginać.

- On nie chciał zrobić nic złego - ujął się za bratem Stuart - tylko pogłaskać kucyka. Prawda, Gabrielu?

Zapytany nie odezwał się słowem. Bardzo zabolała go dezaprobata ojca. Pochylił nisko ciemną główkę. Usta zaczęły mu drżeć, w oczach pojawił się smutek.

- Zapewne masz rację. - Książę nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. - Jednak byłoby lepiej, gdyby zachowywał się tak jak ty. Twój brat bywa czasami nieznośny.

Chłopiec jeszcze niżej spuścił głowę.

A co przywiozłeś Gabrielowi, tatusiu? - zapytał Stuart, pragnąc pocieszyć brata.

- Dobry Boże! - westchnął książę. - Byłem tak zajęty wybieraniem ci kucyka, że zupełnie o tym zapomniałem. Ale nic się nie stało. Następnym razem coś mu przywiozę. A teraz chodź, Stuarcie. Mamy ze sobą wiele do pomówienia. Postanowiłem bowiem, że będziesz mi towarzyszył przy kolejnej mojej podróży do Londynu.

Stuart z dumnie wypiętą piersią poszedł za ojcem. Kiedy dotarli do drzwi, książę odwrócił się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał, i poklepał Gabriela po głowie, niczym swojego ulubionego pupila, po czym ruszył do hallu.

Chłopiec nie był jednak ani jego ulubieńcem, ani pupilem. Był tylko dzieckiem, które nie mogło zrozumieć, dlaczego ojciec tak je lekceważy.

Za to matka doskonale to rozumiała.

W jednym z okien na piętrze poruszyły się jedwabne zasłony. Nie zauważona przez całą trójkę lady Caroline Sinclair, księżna Farleigh, obserwowała całą scenę. Na jej twarzy malował się smutek, jak każda matka czuła bowiem, że jej dziecku stała się krzywda. Tak bardzo starał się zadowolić ojca, zwrócić na siebie jego uwagę. Edmund jednak był ślepy i głuchy. Właściwie ledwie go zauważał.

Ulubieńcem księcia był jego pierworodny. Lady Caroline obawiała się, żeby drugi syn nie podzielił losu drugiej żony.

Przypomniała sobie dzień, w którym Edmund przyszedł się oświadczyć.

Stuart potrzebuj e matki, a ja żony - oznajmił.

Jakiż był pyszny, arogancki i wyniosły. Wówczas zbytnio się tym nie przejęła, bo miłość przesłaniała jej rozsądek. Pokochała Edmunda od pierwszego wejrzenia i była szczęśliwa, że wybrał właśnie ją. Naiwnie wierzyła, że pewnego dnia i on ją pokocha.

Zrobiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Niestety okazało się, że jego serce pozostało przy pierwszej zmarłej przed kilkoma laty żonie.

Przycisnęła drżące palce do czoła. Musi być silna. Ma przecież Gabriela. Dla dziecka potrafi znieść wszystko - i krzywdę, i ból. On jest wszystkim, co jej pozostało. Z ciężkim sercem, lecz z uśmiechem na twarzy, zeszła na dół do hallu.

Chłopiec wciąż stał tam, gdzie go pozostawiono. Opuszczony i zapomniany przez wszystkich. W jego duszy narastał bunt i sprzeciw. Dziecko nie zapomina wyrządzonych mu krzywd.

Łagodnie, lecz stanowczo, wysunął się z czułych objęć matki. Nic chciał, by się nad nim litowano. W oczach błysnęła duma. Właśnie duma nie pozwoliła mu uronić ani jednej łzy. Był przecież synem swego ojca. Nawet nie przypuszczał, jak bardzo jest do niego podobny.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Charleston, Karolina Południowa, 1815

Z nieba lały się strugi deszczu, mocząc śmiałków, którzy odważyli się wyjść na dwór, a cuchnące, poryte koleinami zaułki zmieniając w grząskie bajora. Ale na głównej sali, w oberży „U Czarnego Jacka” było ciepło, gwarno i wesoło. Choć mieściła się w odległości zaledwie kilku przecznic od nabrzeża, schodzili się do niej goście z całego miasta. Należała do najlepiej prosperujących zajazdów w okolicy. Słynęła z wybornego jadła, czystej pościeli i grzecznej obsługi, a wszystko za godziwą cenę.

W tę dżdżystą, ponurą noc, przy stole w kącie sali, siedziało dwóch elegancko odzianych dżentelmenów. Jeden z nich miał włosy czarne jak heban, drugi był ciemnym blondynem o szczupłej sylwetce. Po tygodniach spędzonych na morzu z przyjemnością zamienili ciasne kajuty na ciepłe i wygodne pokoje w oberży.

- Za nasz szczęśliwy powrót do Anglii i za świeżo upieczonego hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę - zawołał ze śmiechem Christopher Marley.

Jego towarzysz. Gabriel Sinclair, nie podzielał jednak wesołości przyjaciela. Niechętnie myślał o ożenku. Nie leżał on w jego planach.

Zapatrzył się w kielich, jakby ujrzał w nim wszystkie tajemnice świata. Ostatnie tygodnie były jednym nic kończącym się koszmarem.

Stuart zmarł, śmiertelnie raniony w bitwie pod Nowym Orleanem. Ból ścisnął serce Gabriela. Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie był przygotowany na śmierć brata. On i Stuart jakoś nie potrafili się do siebie zbliżyć, a z upływem lat jeszcze się od siebie oddalili. Gabriel wyjechał z Farleigh w dniu pogrzebu matki i nigdy do niego nic powrócił. Zerwał wszelkie kontakty z ojcem i zajął się z powodzeniem przewozem towarów drogą morską. Bez żalu porzucił rodzinne dobra i wszystko, co się z nimi wiązało. Ojciec w ogóle się nim nic interesował. Nie próbował go odnaleźć nawet wówczas, kiedy zaciągnął się do wojska i wyruszył przeciw Napoleonowi. Przez pięć lat Gabriel nie miał od niego żadnej wiadomości. Jakby jego młodszy syn nigdy nic istniał.

Wszystko się zmieniło wraz ze śmiercią Stuarta.

Przypomniał sobie spotkanie z ojcem, które odbyło się w gabinecie jego londyńskiego domu, kiedy to dowiedział się o śmierci brata.

Ojciec nic się nic zmienił. Wciąż był jak dawniej arogancki i władczy.

- Jesteś teraz hrabią Wakefield, przyszłym księciem Farleigh - oznajmił lodowatym tonem, którego Gabriel tak bardzo nienawidził. - Twoim obowiązkiem jest ożenić się i dać mi wnuka, który przedłuży linię rodu.

Obowiązek. Jakim wstrętem napawało go to słowo. Dotąd niewiele myślał o obowiązku, bo to Stuart miał zostać hrabią Wakefield.

- Kobiety służyły mi do różnych celów, zarówno w łożu. jak i poza nim, ojcze. - Uśmiechnął się złośliwie i patrzył z satysfakcją, jak na twarzy ojca pojawia się wyraz niesmaku. - Nigdy jednak w celach matrymonialnych.

Edmund ściągnął gniewnie przyprószone siwizną brwi. Jego wciąż gęste, pomimo upływu lat, włosy miały ten sam stalowo - szary odcień.

- Na to wygląda - rzucił oschle. - Informowano mnie o twoich... poczynaniach. Miałeś wiele kochanek, lecz nigdy żony.

Uśmiech zniknął z twarzy Gabriela. Jak ten człowiek śmie go szpiegować?! Z trudem powstrzymał wybuch gniewu.

- Z tytułem wiąże się odpowiedzialność, Gabrielu - ciągnął dalej książę. - Twój dotychczasowy tryb życia musi ulec zmianie. Przede wszystkim powinieneś się ożenić. Skoro, jak rozumiem, nie masz żadnej kandydatki, proponuję, byś poślubił dawną narzeczoną Stuarta, lady Evelyn.

Gabriel wiedział, że brat zaręczył się z lady Evelyn, córką księcia Warrenton. najbliższego sąsiada Farleigh w hrabstwie Kent.

- Nie widzę żadnych przeciwwskazań w tym względzie - dodał Edmund.

Gabriel był tak zaskoczony, że na chwilę stracił głowę. Dopiero później doszedł do wniosku, że właściwie powinien się tego spodziewać. Z trudem powstrzymał chęć wyjścia z gabinetu i posłania ojca do diabła.

Miał wiele wad, lecz nie był głupcem. Farleigh to rozległe dobra, a w dodatku miał w przyszłości otrzymać tytuł księcia. Nie odrzuca się takich perspektyw. Może los chciał w ten sposób osłodzić mu smutne lata dzieciństwa?

- No więc? - Aż za dobrze znał tę nutę zniecierpliwienia w głosie ojca. - Nie masz mi nic do powiedzenia, Gabrielu? Skoro tak, to zakładam, że się zgadzasz.

Gabriel zacisnął dłonie w pięści.

- Ojcze - powiedział ze śmiertelnym spokojem. - Nic się nie zmieniłeś przez te wszystkie lata. Nie uznajesz żadnej innej woli poza swoją własną. Czy miałoby dla ciebie jakieś znaczenie, gdybym się sprzeciwił?

Jednocześnie pomyślał, że potrzebuje czasu, by się nad tym zastanowić. Co do jednego nie miał wątpliwości. Jeśli zdecyduje się poślubić lady Evelyn, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli.

Tak jak przypuszczał, książę zignorował jego szyderczą uwagę.

- A więc postanowione. Warrenton i jego córka zgadzają się na ten związek. Trzeba niezwłocznie ogłosić wasze zaręczyny.

Nie. Mam do załatwienia interesy w Ameryce. Mój statek odpływa jutro o świcie. Muszę więc nalegać na odłożenie tej sprawy do mojego powrotu.

Niechęć księcia do Jankesów była powszechnie znana. Nikt się temu nic dziwił, wiedząc, co spotkało jego żonę, a teraz syna. Edmund zacisnął gniewnie wargi. Nie widzę powodu do zwłoki...

- Ale ja widzę - wszedł mu w słowo Gabriel. Wstrzymanie się z tym na kilka miesięcy byłoby bardziej stosowne ze względu na śmierć Stuarta. Poza tym uznano by to za niewłaściwe, gdyby mnie zabrakło podczas ogłaszania tej wiadomości.

- Wzruszył ramionami i dodał z niezmąconym spokojem: - Parę miesięcy niczego tu nie zmieni.

- Oczywiście masz rację - odpowiedział Edmund po dłuższym zastanowieniu. Ogłosimy wasze zaręczyny, jak tylko wrócisz do Londynu.

Gabriel skonstatował z zadowoleniem, że ojciec z trudem hamuje gniew. Niewielkie to zwycięstwo, ale zawsze coś.

Głośny śmiech przywołał go do rzeczywistości. Co takiego powiedział Christopher? „Za hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę.” Uniósł w górę brew. W tej chwili prędzej by poślubił odrażającą wiedźmę niż lady Evelyn.

- Dopiero co przypłynęliśmy - rzucił lekkim tonem. Chcesz wyjechać bez posmakowania wszystkich przyjemności, jakie oferuje nam Charleston? O ile sobie przypominam, w czasie naszej ostatniej tu bytności niemal wszystkie pokojówki w mieście aż się paliły do spotkania z angielskim ostrzem.

Christopher zbyt dobrze znał przyjaciela, by nie zwrócić uwagi na ten pozornie beztroski ton.

Coś cię trapi - zauważył ze spokojem.

Trapi? Czemu miałby się trapić spotkaniem z ojcem?

Uśmiechnął się ironicznie.

- Wkrótce poślubię kobietę, której ród należy do najstarszych w Anglii. Masz rację. Christopherze. Wznieśmy toast za połączenie rodów Warrenton i Farleigh. - Uniósł w górę kufel. - Niech będą przeklęci!

Christopher przyglądał się, jak Gabriel opróżnia do dna kufel z piwem. Przed oczami stanął mu obraz bladej, eterycznej blondynki, którą miał poślubić jego przyjaciel. Westchnął. Czego by nic dał za to, by móc znaleźć się na miejscu Gabriela. Ale dla zwykłego baroneta urocza Evelyn była równie nieosiągalna jak gwiazdy.

- Lady Evelyn nie jest przecież potworem, Gabrielu. Wprost przeciwnie, jest niezwykle urodziwa. Na twoim miejscu nic traktowałbym tego, co cię czeka, jak dopustu bożego.

Gabriel nic na to nie odpowiedział. Odziedziczył już po Stuarcie tytuł, więc dlaczego nie narzeczoną? - pomyślał.

Tak po prawdzie to nic o samo małżeństwo tu chodziło. Christopher ma rację. Evelyn nie jest brzydka. W dodatku jest cicha, nieśmiała i chyba się go boi. Zrobi to, co jej każą, i nie ośmieli się sprzeciwić. Cóż to ma za znaczenie, że wkrótce będzie żonaty? Małżeństwo i wierność rzadko chodzą w parze. Wszyscy uważają za normalne to, że mężczyzna sypia tam, gdzie chce, i z kim chce. Nic, w niczym to nie zmieni trybu jego życia. Jednak na samą myśl o ożenku czuł palący gniew. Najbardziej oburzał go fakt, że to ojciec kazał mu się ożenić z Evelyn. Uznał zapewne że syn spełni jego polecenie. Arogancki tyran!

- Nic przypuszczałem, że ożenię się z obowiązku - powie dział po chwili, po czym dodał gniewnie: - Właściwie to wcale nie miałem zamiaru się żenić.

Kiedy oberżysta stawiał przed nimi talerze z pieczoną wołowiną, pieczonymi karczochami i soczystą szynką. Christopher w milczeniu przyglądał się przyjacielowi. Odkąd pamiętał, Gabriel zawsze miał charakter porywczy i buntowniczy. Poznali się w Cambridge. Już wtedy stosunki między nim i ojcem były chłodne. Teraz jednak wyczuwał w nim jakąś twardość, milczący upór, który pojawił się po śmierci matki. Mógłby przysiąc, że Gabriel wini ojca za jej śmierć... A przecież śmierć Caroline była tragicznym wypadkiem. Nie zapytał jednak Gabriela, dlaczego ojca czyni za nią odpowiedzialnym. Istniały pewne granice, których nie należało przekraczać.

- Niektórzy z ochotą weszliby w ten małżeński interes - stwierdził na koniec. - Niestety, wiążą się z tym pewne obowiązki.

Gabriel roześmiał się szorstko i chwycił za widelec.

- Masz rację. Kobiety uważają że mężczyźni są wolni. Ale małżeństwo jest po to, by zdobyć to, czego się nie ma. Czyż nie na ironię zakrawa fakt. że kobieta obdarzona urodą pragnie poślubić majątek? Jeśli zaś jest bogata, to w ogóle nie musi wychodzić za mąż. Mężczyzna natomiast... no cóż, jeśli mężczyzna chce mieć dziedzica, musi znaleźć sobie żonę.

Błękitne oczy Christophera rozbłysły wesołością.

- Może przyszłe małżeństwo utemperuje twój charakter. - Zachichotał. - Cóż za intrygująca perspektywa.

Gabriel po raz pierwszy roześmiał się wesoło.

W istocie, intrygująca - przyznał. - Czyż jednak możliwa? - Pokręcił głową z powątpiewaniem. - Nie sądzę.

Doskonale wiedział, że opinia rozpustnika, jaką się cieszył w towarzystwie, jest w pełni zasłużona. O rozpuście wiedział wiele, o cnocie - prawie nic.

- Proponuję, byśmy zajęli się przyjemniejszymi sprawami - rzekł lekkim tonem. - Ciekaw jestem, jakież to nowe kwiatuszki rozkwitły w czasie naszej nieobecności.

Z zaciekawieniem powiódł wzrokiem po sali. Do jednego z właśnie zwolnionych stołów podeszła dziewczyna, by sprzątnąć puste kufle. Miała szerokie biodra, duże brązowe oczy i pulchne rumiane policzki. Kiedy spostrzegła, że jest obserwowana, uśmiechnęła się promiennie i pochyliła niżej nad stołem. Bluzka rozchyliła się. odsłaniając bujne piersi.

- Oho! - mruknął Christopher. - Trudno nazwać chłodną tę prezentację kobiecych wdzięków, nie sądzisz?

- W istocie - przyznał Gabriel rozbawiony zachowaniem dziewczyny. Jej intencje były zupełnie oczywiste. Jak na mój gust trochę za obfita - powiedział.

Christopher wybuchnął śmiechem.

Na pewno byłaby dobrą żoną dla jakiegoś wieśniaka.

W lej chwili ukazała się druga dziewczyna. Wyszła właśnie z kuchni, w pośpiechu zawiązując w pasie fartuch.

Ileż w niej było młodzieńczego wdzięku. Kolor włosów przywodził na myśl ogień płonący na kominku - ekscytująca kombinacja bursztynu i złota. Związywała je w ciasny węzeł na karku. Gabriel nic mógł się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna stara się ukryć swą urodę.

Christopher podążył za jego wzrokiem i uniósł w górę brew.

- Oto dziewczę, które sprawiłoby przyjemność zarówno oczom, jak i ustom. Natura hojnie ją obdarzyła. W niczym nie ustępuje pannom z towarzystwa. Mogłaby wysoko mierzyć, nie sądzisz?

Gabriel nie spieszył się z odpowiedzią. Zresztą jego wzrok mówił sam za siebie. Christopher westchnął z żalem, bo sam z przyjemnością posmakowałby takiej piękności, lecz Gabriel dostrzegł ją pierwszy.

Nie mógł oderwać od niej wzroku. Ubrana była tak jak jej towarzyszką w zniszczoną, muślinową sukienkę, która niegdyś była zielona. Kwadratowy dekolt był głęboko wycięty. Dziewczyna niosła przed sobą ciężką tacę z kuflami pieniącego się piwa, zmierzając ku przeciwległemu końcu sali.

Nie uszło uwagi Gabriela, że jej ręka często wędruje ku dekoltowi, który odsłaniał zaledwie skraj miękkich krągłości. Uśmiechnął się lekko, stwierdzając ze zdziwieniem, że bardziej fascynuje go to, co zostało skromnie ukryte, niż to, co druga dziewczyna tak bezwstydnie odsłoniła.

Zniszczona sukienka podkreślała niezwykle szczupłą sylwetkę dziewczyny. Wydała mu się dziwnie nie na miejscu, niczym delikatny różany kwiatek wśród ciernistych krzewów. Natychmiast się zreflektował. Cóż za nonsensowne myśli przychodzą mu do głowy? Żeby porównywać tę prostaczkę do róży? W tej samej chwili przyszło mu do głowy, że matka kochała przecież kwiaty.

Tuż obok rozległ się szelest spódnic. Przy ich stole stała tęższa dziewczyna.

- Czy smakowało panom jedzenie? - zapytała, spoglądając na nich ciemnymi wymownymi oczyma.

Zawsze uprzejmy Christopher pospieszył z odpowiedzią.

- Tak. dziękujemy, panienko. Proszę przekazać słowa uznania kucharzowi. Chleb był aromatyczny i gorący, wołowina delikatna i dobrze przyprawiona.

Uśmiechnęła się i przesunęła językiem po wargach.

- Mam na imię Neli - powiedziała. - Jesteście panowie Anglikami, tak?

W istocie. - Christopher wstał i skłonił się żartobliwie. - Jestem Christopher Marley, a to Gabriel Sinclair, świeżo upieczony hrabia Wakefield.

Oczy Neli zrobiły się okrągłe. Dygnęła tym razem niezwykle skromnie. Sprytne posunięcie, pomyślał Gabriel, skłaniając głowę.

- Skoro tak, to muszę wam powiedzieć, panowie, że nie mam nic przeciwko angielskim dżentelmenom. Odkąd wojna się skończyła, mieliśmy ich kilku. I byli to prawdziwi panowie, nie tacy jak większość tych tutaj.

Gabriel uśmiechnął się uprzejmie. Kiwnął głową w stronę, gdzie stała druga dziewczyna.

A kim jest tamta panienka? Uśmiech Neli zbladł.

Ach, to Cassie. Jej mama pracowała kiedyś w tej oberży - wyjaśniła i mrugnęła znacząco. - Całe Charleston wie, że drzwi na noc nie zamykała, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jakiś czas temu uciekła i zostawiła swojego dzieciaka. Dziewczyna zadziera nosa jak jakaś dama tylko dlatego, że wyraża się lepiej ode mnie. To przez to, że Bess ją uczyła. Bess była kiedyś pokojówką we dworze. Gabriel kiwną! głową.

- Rozumiem. A kim jest Bess?

- Była - poprawiła Neli. - Przed miesiącem umarła w połogu. Ona i Cassie były ze sobą jak matka i córka.

Skrzywiła się, kiedy spostrzegła, że Gabriel nie może oderwać oczu od jej koleżanki.

- Na mój gust ma zbyt mały tyłek i nie za bardzo ma czym oddychać.

Uniosła załomie głowę i przesunęła palcem wzdłuż kołnierzyka surduta Christophera.

- Gdybyście chcieli czegoś więcej, wystarczy zapytać o Neli.

Po jej odejściu Christopher zaśmiał się sucho. Dobry Boże, chęci to ma aż nadto.

I raczej nie przebiera w klientach - dodał Gabriel. Christopher poszedł za jego wzrokiem i zobaczył, że jakiś jegomość o wydatnej szczęce, siedzący przy wejściu, złapał Neli w pasie. Kiedy pociągnął ją na kolana, wybuchnęła śmiechem i objęła go za szyję. Mężczyzna wsunął jej rękę za bluzkę i obmacywał pierś. Gabriel skrzywił się z niesmakiem. W tym momencie z kuchni wyszła druga dziewczyna.

- Trudno mi pojąć, jak matka mogła ją zostawić - zauważył Christopher. - Przecież to jeszcze dziecko. - Pokręcił ze smutkiem głową.

Gabriel wyciągnął nogi pod siołem. Ta część miasta nie należała do najpiękniejszych. W wąskich uliczkach pełno było krów i koni. Mieszkańcy bez skrupułów rzucali śmiecie, gdzie popadło. Ulice były błotniste i cuchnące. Jeśli prawdą było to, co powiedziała Neli, dziewczyna nie miała lekkiego życia.

- Rzeczywiście, jej położenie jest dość żałosne - przyznał Gabriel. - Ale w Londynie też mnóstwo dzieci głoduje i żyje na ulicach, nie mając gdzie się skryć w chłodne noce.

Christopher klepnął go po ramieniu.

- Nie miałem pojęcia, że wiesz o takich sprawach. Może jest jednak dla ciebie jakaś nadzieja.

Ich uwagę przyciągnął głośny wybuch śmiechu. Grupa mężczyzn przy sąsiednim stole postanowiła zabawić się z Cassie, która właśnie napełniała im kufle piwem, starając się unikać natrętnych rąk.

- Chodź tu, dzieweczko. Pokaż, co tam ukrywasz pod spodem!

- A co wam do tego? - odcięła się. - Idźcie do Neli, ona ma się czym pochwalić...

Dam głowę, że ty masz od niej piękniejsze. Krągłe jak dojrzałe brzoskwinie z czerwonymi niczym wiśnie sutkami...

Jego towarzysze zachichotali lubieżnie.

- No dalej! - rozległ się głos gościa siedzącego przy innym stole. - Zobacz, co ona tam ma!

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)