- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Jacek ChmielewskiBiedni ludzie
Szli tędy ludzie biedni, prości -
Bez przeznaczenia, bez przyszłości,
Widziałem ich, słyszałem ich!…
[…]
Szli ubogiego brzegiem cienia –
I nikt nie stwierdził ich istnienia.
Widziałem ich, słyszałem ich!…
Bolesław Leśmian [1]
Część I. Kamizelka
Rozdział I. Biedni ludzie
Narrator
Kamizelki
Bolesława Prusa kończy swoją opowieść następującymi słowami:
„Dziś patrząc na starą kamizelkę widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. Pan – co
dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień – skracała pasek, aby mężowi dodać
otuchy.
– Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?… – myślałem
patrząc na niebo.
Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach
marzły ludzkie popioły.
Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?…” [2]
Dwa pierwsze zdania „streszczają” nowelę, odwołując się do symbolicznego znaczenia tytułowej
kamizelki. Historia, której są streszczeniem, rozpoczyna się na początku kwietnia, w chwili kiedy
„pan, pani i mała służąca” sprowadzają się do kamienicy zamieszkiwanej przez narratora,
podglądającego odtąd życie małżeńskiej pary. On był „drobnym urzędniczkiem”, ona nauczycielką,
która rano wychodziła na lekcje, a wieczorem „zwykle siedziała przy mężu i szyła”. Oboje byli
młodzi i spokojni. Wiedli żywot biedny, ale szczęśliwy, skoro biednym ludziom, jak twierdzi autor,
„niewiele potrzeba do utrzymania duchowej równowagi. Trochę żywności, dużo roboty i dużo
zdrowia. Reszta sama się jakoś znajduje”. Ale właśnie zdrowia jako pierwszego zabrakło
bohaterom
Kamizelki
. „Jakoś w lipcu pan zaziębił się, zresztą nie bardzo. Dziwnym jednak
zbiegiem okoliczności dostał jednocześnie tak silnego krwotoku, że aż stracił przytomność”. Pani
sprowadziła doktora, który „wybadał go i powiedział, że to nic”. Nakazał choremu leżeć i obiecał
często go odwiedzać. Ale „choroba przeciągnęła się znacznie dłużej, niż myślano”. Mąż przestał
chodzić do biura, „ponieważ gdy siedział w mieszkaniu, był zdrowszy”. Żona „wystarała się jeszcze
o kilka lekcji na tydzień i za ich pomocą opędzała domowe potrzeby”. Wieczory spędzali razem, ale
pani, „aby nie próżnować, brała trochę więcej do szycia”. Na skutek przeciągającej się choroby pan
„zrobił się jakiś drażliwy i zwątpiały”. Jednak pani znalazła wkrótce sposób na uśmierzenie
mężowskiego lęku. „Na twarzy kobiety ukazał się dziwny spokój. Uśmiechała się łagodnie”.
Uśmiech ten zapoczątkował serię „oszukańczych” gestów, pozorujących wyzdrowienie. „Łagodny
spokój żony był […] najlepszą dla chorego wskazówką, że stan jego nie jest złym”. Odpowiedzią
na spokój żony była jego praca przy ściągaczach kamizelki, mająca upewnić panią co do widocznej
gołym okiem poprawy stanu zdrowia jej męża. Wkrótce okazało się, ku jego niekłamanej radości,
że potajemna praca nie była w końcu tak niezbędna, jak sądził, decydując się na kłamstwo.
Pewnego dnia konieczne stało się poluzowanie paska kamizelki, która w rezultacie zrobiła się zbyt
ciasna. Zdecydował się wówczas przyznać przed żoną do oszustwa, zbędnego w obliczu tak
oczywistego i radosnego dla obojga faktu rzeczywistego wyzdrowienia. Należy sądzić, że śmierć,
która nadeszła wkrótce, była równie łagodna jak uśmiech żony. Inaczej niż mąż, nie przyznała się
do oszustwa, które pomogło panu przeżyć w spokoju i nadziei ostatnie swoje dni. O jej oszustwie
poinformuje nas dopiero kamizelka, nad której ściągaczami pracowały
dwie
osoby. „Pan – co dzień
posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień – skracała pasek, aby mężowi dodać
otuchy”[3].
Bohaterowie noweli Prusa „wstawali zawsze
razem
,
razem
pili herbatę „z blaszanego samowaru”,
razem wychodzili do miasta”[4]. Ona pracowała jako nauczycielka, on jako urzędnik, ale
wieczorami znowu pracowali
razem
, pani – szyjąc, pan – pisząc. Niekiedy spojrzawszy na niego
przerywała swoją robotę i mówiła tonem upominającym: –No, już dość będzie, połóż się spać. –A
ty kiedy pójdziesz spać?… –Ja… jeszcze tylko dokończę parę ściegów… – No… to i ja napisze
parę wierszy…[5]. „W każdą niedzielę razem wychodzili na spacer, «trzymając się pod ręce»”[6].
O symetrii „pracy nad ściągaczami” decydowała zatem symetria życia, której ostateczną próbą
okazała się choroba pana[7].
O bohaterach noweli Prusa dowiadujemy się, że „byli ludźmi młodymi, ani ładnymi, ani brzydkimi,
a w ogóle spokojnymi”. Dowiadujemy się także, że pan „był drobnym urzędniczkiem, patrzącym na
naczelników wydziałowych z takim podziwem jak podróżnik na Tatry”, pani natomiast
nauczycielką, udzielającą prywatnych lekcji i dorabiającą szyciem. „Wstawali dość rano, pili
herbatę z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura”.
Pracowali ciężko, także w domu, często do późnej nocy. „Co niedzielę, około południa, wychodzili
na spacer trzymając się pod ręce i wracali do domu późno wieczór”. Narrator, który widział ich na
jednym z niedzielnych spacerów zauważył, że „kupili sobie dwa kufle doskonałej wody i dwa duże
pierniki”. Wspomina także o wspólnych dla obydwojga „fizjognomiach mieszczan, którzy zwykli
jadać przy herbacie gorącą szynkę z chrzanem”[8].
„Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?…”, pyta
narrator noweli Prusa, „patrząc na niebo”. Związek powyższego pytania z „patrzeniem na niebo”
wydaje się oczywisty. Niebo oznacza w noweli Prusa hipotetyczne miejsce spotkania małżeńskiej
pary w celu „powiedzenia sobie całego sekretu o kamizelce”. Jeśli niebo istnieje, to „zejdą się” i
„powiedzą sobie cały sekret o kamizelce”. Jeśli nie istnieje, to „nie zejdą się” i „nie powiedzą sobie
sekretu”.
„Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach
marzły ludzkie popioły”. Jednoznaczność zasugerowanego wyżej rozstrzygnięcia przesądza o
wyborze odpowiedzi. „Nie zejdą się”, ponieważ nie ma nieba, a zatem nie ma miejsca, w którym
nieśmiertelne duchy mogłyby wyjawiać swoje tajemnice. Marznące w grobach ludzkie popioły
potwierdzać mają ostateczność śmierci, wykluczającą zmartwychwstanie.
„Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?…” Słońce skryte za chmurami
oznaczałoby, że niebo jednak istnieje. Rozpraszałoby chmury, przesłaniające niebo, którego
obecność nie ulegałaby wówczas wątpliwości. Jego zanegowanie byłoby możliwe jedynie w
oparciu o fałszywe przesłanki, jakimi pozostają gęsty śnieg i ludzkie popioły. Retoryczność
postawionego przez Prusa pytania zdaje się potwierdzać powyższą hipotezę. O jego retoryczności
decyduje sama
Kamizelka
, wykluczająca możliwość twierdzącej odpowiedzi na powyższe pytanie.
Zawierająca się w pytaniu, i łatwa do odczytania, odpowiedź brzmi bowiem: „
Nikt
tego nie powie”,
tzn. nikt, kto czytał
Kamizelkę
. „A zatem jest słońce”, „a zatem jest niebo”, „a zatem zejdą się i
powiedzą sobie cały sekret o kamizelce”.
Rozdział II. Miłość
I. Miłość i ubóstwo (I)
Pojęcie duchowego ubóstwa posiada bogatą tradycję, sięgającą korzeniami ewangelicznego
przesłania Chrystusa, który w Kazaniu na Górze wypowiedział błogosławieństwo „ubogich w
duchu”[9]. Według słów Chrystusa to właśnie do nich, wymienionych w pierwszej kolejności,
należy Królestwo Niebieskie. Św. Grzegorz z Nyssy objaśnia „ubóstwo w duchu” jako
„dobrowolną pokorę człowieka i wyrzeczenie się siebie”[10] , powołując się przy tym na jeden z
listów Pawłowych, w którym Apostoł daje nam jako przykład ubóstwo Boga, gdy mówi: „Dla nas
stał się ubogim” (2 Kor 8, 9). Tak rozumiane „duchowe ubóstwo” przeciwstawione zostaje pysze
filozofów, zgodnie ze słowami samego Chrystusa: „Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że
zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25). Św.
Paweł przekonywał, że „poznanie nadyma, ale miłość buduje” (1 Kor 8, 1). Równie kategorycznie
wypowiadał się św. Piotr: „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (1 P 5, 5).
Obydwaj apostołowie pozostają wierni duchowi Ewangelii, głoszącej wywyższenie poniżonych („A
kto się będzie wywyższał, będzie poniżony, a kto się będzie poniżał, będzie wywyższony” Mt 23,
12). Św. Augustyn w
Wyznaniach
napisze: „Powstają
prostaczkowie
i zdobywają niebo, a my, z
całą naszą
bezduszną uczonością
, tarzamy się w ciele i krwi”[11] (podkreślenia moje – J. Ch.).
„Nazwa demonów” – wyjaśnia w
Państwie Bożym
– „pochodzi od wiedzy”. W demonach
odnajdujemy „wiedzę bez miłości”, co tłumaczy, „dlaczego tak są nadęci, czyli pyszni”[12].
Św. Paweł miłości przeciwstawiał poznanie, utożsamiając miłość z pokorą, poznanie zaś z pychą
(„poznanie nadyma”). Św. Augustyn odnalazł w demonach wiedzę bez miłości, utożsamiając
wiedzę z nadęciem i pychą, miłość zaś z pokorą. Wskazuje to na istnienie związku pomiędzy
pokorą („duchowym ubóstwem”) a miłością. Związek powyższy znajduje uzasadnienie w
chrześcijańskiej antropologii, umieszczającej w centrum swojej refleksji nad człowiekiem postać
„uniżonego sługi” i upatrującej w ziemskiej misji Chrystusa-Filantropa (określenie Dionizego
Areopagity[13]) nieskończone współczucie w stosunku do ludzi.
Chrześcijaństwo, w zgodzie ze słowami św. Jana, nazywa Boga miłością (1 J 4, 8). Urzeczywistnia
się ona dzięki Boskiej troistości, wyzwalającej Boga z ograniczoności, na jaką skazywałaby go
jedyność, czyniąca miłość niemożliwą do urzeczywistnienia. Istotą Troistego Boga pozostaje
jedność. Jedność zatem przesądza o istocie miłości, stanowiącej (tak jak jedność) istotę
Trójjedynego Boga. Celem miłości jest, by dwoje stało się jednym („finis amoris, ut duo fiant
unum”[14]). Tak pojmowaną miłość chrześcijańska myśl teologiczna usiłuje uczynić zasadą
chrześcijańskiej egzystencji, uświęcając ją poprzez sakrament małżeństwa. Małżeństwo
urzeczywistnia miłość pojmowaną jako jedność. „Gdy mąż i żona jednoczą się w małżeństwie”, –
pisze św. Jan Chryzostom – „nie tworzą obrazu czegoś ziemskiego, ale obraz samego Boga”[15].
„Uniwersalny archetyp człowieczeństwa” – Chrystus, jednocząc w sobie to, co Boskie i to, co
ludzkie, jednoczy także to, co męskie i to, co kobiece. „Mężczyzna i kobieta nie są dwojgiem, lecz
jedną istotą” (św. Jan Chryzostom)[16].
Jedność ta urzeczywistnia się dzięki wyrzeczeniu (ubóstwu), koniecznemu w przypadku, w którym
mężczyzna i kobieta mają stać się jedną istotą. Miłość staje się współ-odczuwaniem, możliwym
dzięki samo-wyrzeczeniu przezwyciężającemu ludzki egoizm. Współ-odczuwanie jako samo-
wyrzeczenie okazuje się przekraczaniem swojej własnej ograniczoności, objawiającej się w
egoizmie miłości niezdolnej do współ-odczuwającego samo-wyrzeczenia. Florenski pisze o
przyjaźni (gr.
filon
, definiowany przez Florenskiego jako „przyjaciel – ten, z którym związani
jesteśmy więzią wzajemnej miłości”[17]), że polega ona na tym, „iż jednoczy wszystkich, sięgając
aż do najgłębszych pokładów ludzkiej duszy”. „W konsekwencji owej jedności każdy przekazuje
swoje cierpienia wszystkim pozostałym, przyjmując od nich ich cierpienia. Wszyscy za wszystkich
odpowiadają i wszyscy za wszystkich cierpią”[18].
Nad ściągaczami kamizelki w noweli Prusa pracowały, jak pamiętamy,
dwie
osoby. „Pan – co dzień
posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień – skracała pasek, aby mężowi dodać
otuchy”. Symetria owych czynności, za którą skrywa się symetria uczuć, potwierdza jedność
małżonków, zjednoczonych dzięki miłosnemu samo-wyrzeczeniu.
Zadziwiająca zbieżność działań, podejmowanych przez małżonków podczas choroby, nie wydaje
się, zważywszy na ich dotychczasowe, odznaczające się zdumiewającą symetrycznością działań,
życie, niczym wyjątkowym. Choroba pana to najpoważniejsze wyzwanie rzucone ich jedności. Ale
odpowiedź, jaką stanowi „praca przy ściągaczach kamizelki”, potwierdza jedynie niepodzielność
związku od lat urzeczywistnianą w trudzie ich małżeńskiej codzienności.
Pisząc o przyjaźni, Florenski podkreślał, że „ani jej moc, ani trudność nie polega na fajerwerkowo-
wybuchowym jednorazowym poświęceniu, lecz na nieustannie tlącej się życiowej cierpliwości”.
„Jest to” – dodawał – „cichy płomień świecy, nie zaś wybuch gazu”. Właśnie tu, twierdzi Florenski,
„w mroku codzienności kryją się najsubtelniejsze i najdelikatniejsze korzenie przyjaźni”[19].
Warunkiem urzeczywistnienia miłości objawionej w Chrystusie pozostaje naśladowanie Chrystusa
w jego ubóstwie.
Bóg ofiarowuje światu swojego ukochanego syna. W Chrystusie Bóg objawia się jako miłość.
Człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, powołany zostaje do miłości, która wyraża
jego istotę. Chrystus jako idealny człowiek urzeczywistnia ideał miłości rozumianej jako jedność.
Jednocząc w sobie to, co Boskie z tym, co ludzkie Chrystus objawia jako ostateczny cel miłości
przebóstwienie człowieka. Jedność, będąca jednością „dwóch”, rodzącą „trzeciego”, implikuje
wyrzeczenie, bez którego jedność nie byłaby możliwa do urzeczywistnienia. Chrystus, w którym
Bóg objawia się jako miłość, objawia Boga dokonującego wyrzeczenia.
Bóg objawiony w Chrystusie nakazuje ludziom, by się wzajemnie miłowali. Miłość jako jedność,
pozostająca jednością „dwóch”, urzeczywistnia się w miłości mężczyzny i kobiety. Chrystus
objawia jedność pierwiastka męskiego i kobiecego, odwzorowującą jedność Trójjedynego Boga.
Zjednoczenie kobiety i mężczyzny dokonuje się poprzez wyrzeczenie, naśladujące wyrzeczenie
Boga, dokonującego wyrzeczenia z miłości do człowieka. Kobieta i mężczyzna, zjednoczeni dzięki
wyrzeczeniu, upodabniają się do Chrystusa, który jednocząc to, co ludzkie z tym, co Boskie,
sprawia, że zjednoczeni, kobieta i mężczyzna, osiągają stan przebóstwienia, stając się nieśmiertelni.
Jak powie Evdokimov, „w ostatecznej instancji wyznać komuś: «kocham ciebie» znaczy tyle, co
powiedzieć: «będziemy żyć zawsze»”[20].
Nie wyrażone w sposób bezpośredni przeświadczenie Prusa bezwiednie podąża drogą refleksji
chrześcijańskiej. Jedność małżonków przesądza o ich nieśmiertelności. O niemożliwości
zanegowania „słońca za chmurami” decyduje jedność urzeczywistniająca ideał miłości pozostającej
słońcem. Jest jedność, a zatem jest miłość, a zatem jest słońce, a zatem jest niebo, a zatem zejdą się
kiedyś oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce.
II. Uniżenie dziecka
„Stanie się jednym” prowadzi do ukonstytuowania się takiego podmiotu miłości, który, zachowując
swoją jednostkową odrębność, okazuje się zdolny do miłosnego współ-odczuwania. Współ-
odczuwanie pozostaje właściwym imieniem miłości pojmowanej jako jedność. Miłosne
zawłaszczenie zastąpione zostaje miłosnym wpół-odczuwaniem. Współ-odczuwanie znosi relację
„podmiot-przedmiot”, zastępując ją relacją wewnątrz-podmiotową, możliwą dzięki współ-
odczuwaniu. „Stanie się jednym” nie oznacza roztopienia się podmiotów w abstrakcyjnej Jedni,
lecz ustanowienie relacji podmiotowych, przeciwstawionych zawłaszczającemu egoizmowi miłości
nie zdolnej do współ-odczuwania. Jedność tożsamości (jedność monady) zastąpiona zostaje
jednością relacji (jedność współ-odczuwających podmiotów). Bycie jednym nie oznacza anihilacji
„ja”, lecz jego utwierdzenie jako podmiotu transcendującego własną skończoność. (Właśnie dlatego
Thomas Hardy mógł napisać, że współczucie jest tym, co w nas boskie[21]). Octavio Paz zauważa,
że miłość nie musi wygasać na skutek erozji powodowanej przyzwyczajeniem i codziennością, na
skutek spustoszeń dokonywanych przez starość i chorobę. „W tym wypadku” – pisze Octavio Paz –
„przyciąganie fizyczne zamiera i miłość przekształca się. Na ogół zmienia się nie w litość, tylko w
komp-pasję, współczucie, w znaczeniu współuczestnictwa w czyimś cierpieniu”. Paz przytacza
słowa starego Unamuno, który miał powiedzieć, że nie czuje już nic, kiedy dotyka nóg swojej żony,
lecz kiedy ją te nogi bolą, bolą go także jego własne. Paz postuluje wprowadzenie do języka słowa
comphatia
, używanego między innymi przez Petrarcę, ponieważ „znakomicie wyraża uczucie
miłości przekształconej przez starość lub chorobę ukochanej istoty”[22].
Jedność, nie będąca jednością monady, lecz relacji, nazywanej przez nas współ-odczuwaniem,
zakłada samo-wyrzeczenie, bez którego współ-odczuwanie nie byłoby możliwe do
urzeczywistnienia. „Współ” oznacza „podział”, „dzielenie się”, „oddawanie”, a także „otwieranie
się”, „branie”, „przyjmowanie”, a zatem w każdym przypadku przekraczanie samowystarczalnego
egoizmu monady niezdolnego do uczynienia daru z samego siebie. „Podział”, „dzielenie się”,
„oddawanie” musi oznaczać wyrzeczenie, nie prowadzące jednak do pomniejszenia własnego „ja”,
lecz jego pomnożenia, poprzez dar otrzymany dzięki wyrzeczeniu „drugiego”. Wyrzeczenie
okazuje się przekroczeniem pozornej doskonałości swojego skończonego „ja”, w imię doskonałości
„ja” pomnożonego o „ja” „drugiego”. Pomnożenie „ja” znajduje oparcie w samo-wyrzeczeniu
przygotowującym miejsce dla „drugiego” i prowadzącym w konsekwencji do narodzin „trzeciego”,
przesądzających, wedle chrześcijan, o sakralnym charakterze relacji opartej na samo-wyrzeczeniu.
„Dobrowolną pokorę człowieka i wyrzeczenie się siebie” św. Grzegorz z Nyssy nazywał ubóstwem.
O istocie duchowego ubóstwa przesądzałaby zdolność do samo-wyrzeczenia stanowiącego warunek
współ-odczuwania, które Paz nazywa „przekształconą miłością”. „Ubodzy duchem” byliby ludźmi
w sposób naturalny predestynowanymi do współ-odczuwania.
Józef Bachórz, charakteryzując postać Ignacego Rzeckiego, zwraca uwagę na znamienny rys jego
osobowości nazywany przez niego „naiwnością”[23]. „Naiwność” Rzeckiego objawia się nade
wszystko w jego „zdziecinnieniu”, tzn. pozostawaniu w stanie dzieciństwa, określanym przez
Bachórza jako „formacja duchowa o wartościach humanistycznych specjalnego formatu”. Ponadto
zaś w jego „niepoprawnej ludowości”, której znamienną, choć nie jedyną, cechą pozostaje, wedle
Bachórza, „gotowość służenia innym w potrzebie”[24]. Tak rozumiana „naiwność” okazuje się
synonimem dobroci, objawiającej się w miłości rozumianej jako współczucie. „Bo Prus-moralista”,
objaśnia Bachórz, „pragnie, by w świecie niedocieczonej tajemnicy był zasługą heroizm etyczny,
wyrażający się we
właściwej dzieciom i ludziom prostym dobroci
, pomnażającej skromne na
świecie zasoby kruchego szczęścia”[25] (podkreślenia moje – J. Ch.). Okazuje się zatem, że
„starczość” Rzeckiego („Jestem tak stary”, mówi o sobie[26]) pozostaje w rzeczywistości „prostotą
dziecięctwa”, w naturalny sposób wytwarzającą dobro. Źródłem dobra pozostaje „naiwność
dziecka”, zgodnie ze słowami Chrystusa: „Jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie
wejdziecie do Królestwa Niebios. Kto się więc uniży jak to dziecię, ten jest największy w
Królestwie Niebios” (Mt 18, 3-4). Dziecięctwo określa Chrystus jako stan uniżenia,
charakterystyczny dla „duchowego ubóstwa”. „Duchowe ubóstwo” wydaje się naturalną
właściwością dziecięctwa. Za istotę dziecięctwa należałoby zatem uznać „duchowe ubóstwo”,
dziecko zaś – za „ubogiego duchem”. Dziecięctwo wytwarza dobro, tak jak pszczoła wytwarza
miód. Jego przejawem okazuje się współczucie, którego warunek stanowi wyrzeczenie nazywane
ubóstwem. O charakterze miłości bohaterów
Kamizelki
, definiowanej jako współ-odczuwanie,
decyduje dobroć, wytwarzana dzięki ich „duchowemu ubóstwu”. „Duchowe ubóstwo” przydaje
bohaterom znamion dziecięctwa, czym, paradoksalnie, da się wytłumaczyć ich „starczość”,
upodabniającą ich do Rzeckiego. O ile, według Paza, jedynie starość zdolna jest do przekształcenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plslaveofficial.keep.pl