- W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Julia James
Prywatna wyspa
PROLOG
- Proszę pana... - Asystentka Alexisa Petrakisa wyraźnie
się zawahała. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
Poczuła na sobie niezadowolone spojrzenie ciemnych
oczu mężczyzny siedzącego za wielkim biurkiem z mahoniu.
Maureen Carter zadrżała.
- Powiedziałem, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Bez
żadnych wyjątków - oświadczył opryskliwie.
Przez chwilę spoglądał złowrogo na asystentkę, po czym
skupił uwagę na dokumentach rozłożonych na obitym skórą
blacie.
Maureen Carter z zakłopotaniem przestępowała z nogi na
nogę.
- Rozumiem, proszę pana - odparła mężnie. - Ta pani
wspomniała jednak, że sprawa jest wyjątkowo pilna.
Alexis Petrakis powoli odchylił się w wielkim fotelu.
- Niech pani powtórzy Natalii Ferucii, że nie jestem
zainteresowany jej sprawami - powiedział i zacisnął usta.
Asystentka z trudem przełknęła ślinę.
- Proszę mi wybaczyć - wykrztusiła. - Ale to nie pani
Natalia Ferucia czeka na linii. Chodzi o panią Walters z
Wydziału Opieki Społecznej w Sarmouth. Podobno sprawa
jest pilna i ma związek z Rhianną Davies.
Przez dłuższą chwilę uważnie patrzył asystentce w oczy,
jakby wymienione przez nią nazwisko nic mu nie mówiło.
- Proszę przekazać pani Walters, kimkolwiek ona jest, że
sprawy pani Rhianny Davies zupełnie mnie nie interesują -
wycedził lodowatym tonem.
Sięgnął po złote wieczne pióro i powrócił do dokumentów.
- Ależ proszę pana! - zaprotestowała zdesperowana
asystentka. - Pani Walters twierdzi, że chodzi o pańskiego
syna!
Tym razem doczekała się reakcji. Alexis Petrakis zamarł.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rhianna wchodziła na przejście dla pieszych. Z nieba lały
się strumienie deszczu, wiatr łomotał o starannie osłonięty
wózek Nicky'ego. Spojrzała w obie strony, zanim weszła na
jezdnię, lecz gdy ruszyła przed siebie, wspomnienia
powróciły, jak zawsze.
Nagle usłyszała pisk opon i ryk silnika. Uderzenie było tak
gwałtowne, że jego siła wyrzuciła ją w powietrze. Ciało
Rhianny z głuchym łoskotem opadło na asfalt. Otoczyła ją
ciemność, nieprzenikniona ciemność.
Drgnęła na wspomnienie wypadku. Pędzący samochód
uderzył ją na przejściu dla pieszych. Ponownie poczuła ból,
jednocześnie usłyszała wrzask. Wrzask w swojej głowie.
Nicky! Nicky! Nicky!
Raz, drugi, trzeci. Ogarnęła ją zgroza, lęk, przerażenie.
Czyjaś ręka spoczęła na jej ramieniu. Rhianna pośpiesznie
otworzyła oczy. Jedna z pielęgniarek coś do niej mówiła.
- Pani synek jest cały i zdrowy, już to pani tłumaczyłam -
uspokajała pacjentkę. - Na szczęcie nic mu się nie stało. Nie
odniósł żadnych obrażeń.
Rhianna popatrzyła w oczy pielęgniarki.
- Nicky - wyszeptała. - Nicky... Gdzie jest?
- Pozostanie pod dobrą opieką do czasu, aż odzyska pani
siły - odparła kobieta spokojnym, kojącym tonem. - A teraz
proszę się odprężyć i trochę przespać. Tego pani najbardziej
potrzeba. Czy podać coś na sen?
Rhianna zacisnęła usta i spróbowała pokręcić głową, lecz
wiązało się to z potwornym bólem. Z trudem chwytała
powietrze.
- Nie mogę spać... Nie wolno mi! Muszę znaleźć
Nicky'ego... mają go. Nie oddadzą mi go. Dobrze wiem, że
tego nie zrobią...
Prawie krzyczała ze strachu.
- Oczywiście, że dostanie go pani z powrotem -
zapewniała ją pielęgniarka. - Trzeba było zająć się nim na czas
pani pobytu w szpitalu. Gdy tylko pani zostanie wypisana,
chłopiec trafi z powrotem pod pani opiekę.
Rhianna patrzyła na nią z przerażeniem.
- Nie... Ona mi go zabrała. Ta kobieta z opieki społecznej.
Powiedziała, że nie umiem o niego zadbać... - Ścisnęła dłoń
pielęgniarki. - Ale ja go muszę mieć z powrotem. To mój syn!
- Dam pani środek uspokajający - westchnęła pielęgniarka
i odeszła.
Rhianna nie potrafiła zebrać myśli. Zabrali Nicky'ego.
Trafił do domu dziecka, tak jak zapowiadała ta kobieta z
opieki społecznej...
Przypomniała sobie ostatnie spotkanie z tą straszną babą.
- Na pierwszy rzut oka widać, że nie daje sobie pani rady
z dzieckiem - oświadczyła wtedy lodowatym tonem kobieta. -
Pani syn jest zagrożony.
Dobry Boże, dlaczego? Dlaczego musiała się zjawić
właśnie w tamtej chwili? Rhianna bardzo źle się czuła, minęło
zaledwie kilka dni od pogrzebu jej ojca. Wzięła podwójną
dawkę proszku na grypę i ścięło ją z nóg. Gdy przyszła
pracownica opieki społecznej, drzwi otworzył Nicky - jeszcze
w piżamie, cierpliwie oglądał program dla dzieci i skubał
płatki śniadaniowe porozrzucane po podłodze. Jego matka
leżała w łóżku i z trudem chwytała powietrze, ledwie
przytomna.
Rhianna doskonale wiedziała, że kobieta uwzięła się na
nią już przy pierwszym spotkaniu. Kiedyś przyszła do
zaniedbanego mieszkania komunalnego, by ocenić, czy prośba
Rhianny o pomoc domową dla ojca jest uzasadniona. Wtedy
wypaliła prosto z mostu, że ojciec dziewczyny musi trafić do
hospicjum i że umierający człowiek nie powinien przebywać
w pobliżu małego dziecka. Dodała jeszcze, że skoro Rhianna
odmawia wyjawienia nazwiska ojca dziecka, to nie powinna
oczekiwać, że państwo wyręczy go w obowiązku
utrzymywania nieletniego. Nicky powinien chodzić do żłobka,
a ona do pracy, gdyż taka jest polityka rządu.
Koniec końców Rhianna straciła cierpliwość i
nawrzeszczała na tę bezczelną kobietę, bezwiednie zaciskając
dłoń na rękojeści noża do warzyw, którym wcześniej kroiła
marchewkę. Pracownica opieki oświadczyła, że nie omieszka
umieść w raporcie wzmianki o tym, że Rhianna wygraża jej
bronią i jest agresywna.
Potem było jeszcze gorzej. Stan ojca Rhianny gwałtownie
się pogorszył. Trzeba go było przewieźć karetką do szpitala,
gdzie doznał zawału, który okazał się śmiertelny. Po pięciu
dramatycznych latach od chwili, gdy świat młodej kobiety legł
w gruzach, wyczerpanie, choroba i desperacka potrzeba
chronienia Nicky'ego doprowadziły do ostatecznego upadku
Rhianny.
Kroplą, która przepełniła czarę, była ponowna wizyta
kobiety z opieki społecznej. Właśnie wtedy zastała Nicky'ego
bez nadzoru oraz jego nieprzytomną matkę.
- Zamierzam doprowadzić do wydania nakazu odebrania
pani dziecka - warknęła. - Jeśli tego nie zrobię, z pewnością
spotka je coś złego. Miewa pani napady agresji i jest
całkowicie nieodpowiedzialna. - Zanurzyła palce w proszku
na grypę i podejrzliwie go powąchała. - Zabieram to do
analizy, więc niech pani nawet nie próbuje ukrywać innych
narkotyków.
Ruszyła do wyjścia. Rhianna nadludzkim wysiłkiem
zmusiła się do tego, by wstać i ruszyć za nią, lecz dowlokła się
tylko do progu pokoju, zupełnie jakby faktycznie była pod
wpływem środków odurzających, a nie lekarstw na infekcję
płuc, przez którą ledwie mogła oddychać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • slaveofficial.keep.pl
  • Szablon by Sliffka (© - W Boga - wierze. Natomiast nie bardzo wierzę w to, co ludzie mówią o Bogu.)